Skoczjańskie Jamy i Koloseum w Puli.

Opuściliśmy już jedyny park narodowy Słowenii i ruszyliśmy na dwa auta w kierunku chorwackiego miasta Pula. Niby można było przeskoczyć z punktu A do Punktu B bez międzylądowań, ale jakoś tak wyszło, że mniej więcej po drodze mieliśmy Jaskinie Szkocjańskie, czy tam po miejscowemu Skocjanske Jame. Obiekt interesujący choćby z racji obecności na rejestrze światowego dziedzictwa UNESCO. 


Niestety jak to z takimi miejscami bywa, o kameralności nie ma tam co marzyć. Jeśli UNESCO to oczywiście również tłok i bilety. Na miejscu zastaliśmy spore tłumy ludzi kręcących się po całkiem obszernym ośrodku z restauracjami, kasami, lodami i całą resztą niezbędnej infrastruktury. Wycieczki wchodziły turami z przewodnikiem, trzeba było kupić bilety i czekać na swoją kolej. Do wyboru są trzy trasy wycieczki, my wybraliśmy ta przez podziemny kanion. Niestety bardzo szybko okazało się, ze fotografowanie nawet bez lampy błyskowej jest zabronione, bardzo mi się zrobiło przykro z tego powodu, kolejnym minusem była prędkość z jaką poruszała się pani przewodnik. Wyglądało to tak, jak by zależało jej na jak najszybszym przepędzeniu turystów przez jaskinię i pozbyciu się ich z drugiej strony. Zapłacili więc teraz są już tylko przykrym balastem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Jedno i drugie stanowiło dla mnie bardzo wielki minus, ale jednak wygląd jaskini to wszystko wynagradzał. Jest po prostu ogromna, Długość jaskini to około sześć km, z czego tylko połowa jest udostępniona dla turystów. Nasz szlak to było najwyżej półtorej kilometra niesamowitych widoków.


Cała jaskinia jest pełna zjawisk krasowych, w połączeniu z jej przestronnością tworzy to niesamowity efekt wizualny. Szliśmy po szerokim i wygodnym chodniku, ale moją uwagę bardzo przyciągała ścieżka wytyczona na przeciwległej ścianie jaskini bliżej jej sklepienia. Pełna poręczówek, lichych mostków z desek i tak dalej. Wycieczka po tamtej stronie byłaby zdecydowanie ciekawszą przygodą. Okazało się, że jest to stara droga speleologów przez którą poruszali się by eksplorować jaskinię przed wylaniem w niej betonowych kładek. Chyba wtedy jakoś tak na poważniej zaświtało mi, że ja też chcę się choć trochę speleologią zająć. Po wyjściu z jaskini mieliśmy jeszcze spory kawałek do przejścia, żeby dotrzeć z powrotem na parking po auto, w upale nie było to nazbyt przyjemne, polecam zabrać ze sobą wodę na taką wycieczkę. Dodać tu trzeba, że Radosz, znaczy nasz syn pierworodny dzielnie przeszedł z nami całą trasę i chyba mu się nawet podobało. Jest zazwyczaj oszczędny w wyrazach zachwytu, więc ciężko do końca stwierdzić.


Po tym, dość interesującym przerywniku w trasie, wróciliśmy do aut i ruszyliśmy w kierunku chorwackiej granicy. Drugi i niestety ostatni dla nas etap urlopu miał odbyć się na adriatyckiej plaży i tam właśnie zdążaliśmy. Dotarcie do Puli (takie miasto, a nie kasa do zgarnięcia w grach hazardowych) zajęło nam kilka godzin, znalezienie wolnych miejsc na okolicznym kempingu, kolejne półtorej godziny. W końcu jakimś cudem udało się zdobyć dwa miejsca biwakowe i to obok siebie. Nie powiem, żeby nasze pole biwakowe było tanie, ale było na nim wszystko. W zasadzie to było takie niezależne miasteczko z którego nie trzeba było w ogóle wychodzić. Poza standardem czyli miejscami namiotowymi, domkami kempingowymi i sanitariatem były tam sklepy z żywnością, stargany z pamiątkami i świeżym pieczywem, kilka różnych restauracji i tak dalej. Był oczywiście również dostęp do całkiem sporego kawałka kamienistej plaży. A tak w ogóle Chorwaci mają jakieś inne plaże niż kamieniste?


Do samej Puli mieliśmy ze 2 km, czyli tak w sam raz na wycieczkę autami. Tylko raz zdecydowaliśmy się na wycieczkę do miasta, jakoś nad wodą podobało nam się bardziej niż na chodniku. No ale ten jeden raz był dość interesujący, z racji fragmentów romańskiej architektury jakie się w tym mieście uchowały. Niektóre z tych fragmentów są całkiem spore, na przykład takie mniejsze Koloseum czyli Amfiteatr w Puli. Jest jednym z trzech najlepiej zachowanych tego typu obiektów na świecie i stanowi piękny pomnik Imperium Romanum, które niegdyś władało tymi ziemiami. Amfiteatr stoi tutaj już od jakichś 2200 lat i nadal ma się nieźle. Niestety z racji dzieciaków ograniczyliśmy się tylko dom podziwiania go z zewnątrz. Innym ciekawym i całkiem nieźle zachowanym obiektem jest Świątynia Augusta i Romy z pierwszego wieku naszej ery. Poza oczywistym urokiem detali architektonicznych można w niej znaleźć również kolekcję zabytków rzymskiej rzeźby. 
Miasto jest oczywiście nastawione na turystykę, dla tego aż kipi od sklepików z pamiątkami i restauracji. Spacerowaliśmy po nim kilka godzin i był to czas spędzony bardzo miło. Z pewnością znalazło by się tam jeszcze sporo miejsc i detali wartych głębszej uwagi, jednak odpuściliśmy sobie poszukiwania ze względu na morze. Trzeba się było nim jak najbardziej nacieszyć.








































Komentarze