Od kiedy
pamiętam, ciągnęło mnie do jaskiń,ale jakoś tak średnio
wychodziło zwiedzanie takowych, zazwyczaj nie było z kim, albo
kiedy. Tak było choćby z jaskinią Malinowską. Znalazłem do niej
wyjście tylko dla tego, że zostało wyraźnie oznaczone i
przygotowane do zwiedzania dla turystów. No ale co to za zwiedzanie
samemu? Miałem czołówkę więc się w te najszersze korytarze
zapuściłem, natomiast te ciasne czyli te najciekawsze musiałem
sobie odpuścić. Ciasne tunele mają to do siebie, że można w nich
utknąć i raczej nie miałby kto mi pomóc. Trzeba je było odłożyć
na bliżej nieokreślone "kiedyś".
Na szczęście "kiedyś" w końcu nastało, udało mi się znaleźć rozsądne towarzystwo do takiej eskapady. A gdzie je znalazłem? Na początku 2019-go roku wybrałem się bezskutecznie na Baranią Górę i to była chyba najtrudniejsza wędrówka górska w moim, nudnym życiu. Na trasie spotkałem faceta, który wpadł na tak samo genialny pomysł jak ja i też ledwo brodził w zaspach. Cóż... skoro okazał się człowiekiem lubiącym przygody, to był naturalnym kandydatem na towarzystwo w wyprawie do jaskini. Pomysł wyprawy spotkał się z entuzjastycznym odzewem więc trzeba było tylko ustalić szczegóły i ruszyć do boju. Padło na niedzielę 14-go czerwca 2020-go roku. Wystarczyło tylko dojechać na przełęcz Salmopolską i przejść się przez 40 minut czerwonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały. Po drodze nie da się praktycznie nie zauważyć zejścia ze szlaku w kierunku jaskini. Kłopot w tym, że "dojechać" wcale nie było taką prostą sprawą, przebijałem się ponad półtorej godziny przez rozkopaną Wisłę (miasto nie rzekę) i w rezultacie miałem sporą obsuwę czasową. Trochę nie ładnie się spóźniać jeśli samemu się wyznaczało godzinę spotkania, ale niestety tak wyszło. Z towarzyszem wyprawy spotkałem się na szlaku, on szedł pod jaskinię od przeciwnej strony i wyszedł mi na spotkanie. Już razem dotarliśmy do zejścia w czeluść jaskini.
Jaskinia
Malinowska jest zbudowana w dość ciekawy sposób, nie została
utworzona w wyniku zjawisk krasowych jak to zazwyczaj z jaskiniami
bywa, ale w wyniku ruchów mas skalny. Fachowo się to chyba nazywa
jaskinia tektoniczna, ale pewien nie jestem bo daleko mi do fachowca.
Tak czy inaczej w środku na żadne nacieki czy stalagmity liczyć
nie można, można natomiast trafić na wąskie i wysokie szczeliny
powstałe pomiędzy rozsuwającymi się masami skalnymi. Czyli też
jest ciekawie.
Jak się
okazało, pod wejściem nie byliśmy sami. W zasadzie to raczej nic
dziwnego w niedzielę po południu. O tej poorze na szlaku ludzi nie
brakuje. Nieco dziwnym, choć niestety nie zaskakującym było dla
mnie natomiast podejście pozostałych turystów do zwiedzania
jaskini. "A trzeba tam latarkę?", "chodź, komórką
sobie przyświecimy", "głęboka ta dziura"? Mniej
więcej tak to wyglądało. Na nas spoglądano jak na kosmitów,
kiedy zakładaliśmy kaski z czołówkami i wyciągaliśmy dodatkowe
latarki. Cóż... Kto by przewidział, że w jaskini może być
ciemno, albo, że można tam sobie dynię rozwalić? Osobiście nie
zawsze kask zakładam, ale jednak pionowe szczeliny z którymi
mieliśmy się w środku zapoznać jakoś mnie do takiego środka
ostrożności zmotywowały. Z drugiej strony, to 30 metrów
najszerszych tuneli da się przejść bezpiecznie i przy świetle
komórki, choć raczej nie za wiele się wtedy zobaczy.
Samo wejście
do jaskini jest bardzo proste, zostało w końcu zaopatrzone przez
opiekujących się nią speleologów w uchwyty i drabinki
umożliwiające pewne i bezpieczne zejście. Na tyle bezpieczne, że
widziałem tam dwie baby ciągnące na siłę może ośmioletnią
dziewczynkę. Dało się wyraźnie zauważyć, że młoda nie ma na
to najmniejszej ochoty, a właściwie to się strasznie boi, ale
paniom to w niczym nie przeszkadzało, uzbrojone w światło z
telefonów komórkowych dzielnie parły na przód nie zważając na
jęki dziecka. Cóż... można i tak.
Troszkę to
trwało, ale wśród krzyków i tłoku udało nam się dostać do
wnętrza. Nareszcie... Zdecydowaliśmy się jak najszybciej oddalić
od pozostałych turystów, dla których przygodą życia było zejść
po drabince, a potem po niej wrócić. My mieliśmy ambicje na nieco
gruntowniejszą eksplorację. Wybraliśmy na początek
południowo-wschodni kierunek zwiedzania z racji tego, że bardzo
szybko kończy się tam wygodne przejście, które przechodzi w
krótki, i niezbyt ciasny zacisk. Nic szczególnego, ale jakoś nikt
inny poza nami się tam nie pchał. Przeczołganie się było proste,
choć niezbyt komfortowe, głownie za sprawą kałuż, przez które
trzeba było się przeciągnąć. Za zwężeniem budowa jaskini ulega
pewnemu skomplikowaniu, korytarz rozgałęzia się na wąskie
szczeliny położone względem siebie na różnej wysokości. Jedna
szczelina była wąska i wysoka na jakieś 10 metrów, żeby dało
się nią przecisnąć musiałem poruszać się mniej więcej w
połowie jej wysokości. Poruszanie się tam nie było nazbyt
komfortowe, ale zaszedłem ile się dało i miałem, z tego masę
satysfakcji. Gdybym się natomiast ześliznął to miałbym masę
kłopotów. Własnie dlatego towarzystwo w jaskini jest nieodzowne. W
innym miejscu korytarz, którym się poruszaliśmy łączył się z
innym ciągiem przez pęknięcie w podłożu. Tu miałem do przejścia
zacisk pionowy, na szczęście niezbyt ciasny. Dało się nim
przejść, choć nie było to ani swobodne, ani wygodne, ale własnie
dla tego było ciekawe. Natrafiliśmy potem na jeszcze jeden zacisk
tego typu, ale tam się już trochę klinowałem, tak na prawdę w
dół bym przeszedł, ale nie miałbym potem oparcia dla stóp przy
próbie powrotu. Odnotowałem sobie w pamięci, że następnym razem
w worku transportowym poza suchymi ubraniami powinna znaleźć się
jeszcze krótka lina i jakiś karabinek z taśmą alpinistyczną.
Taki zestaw po wywiązaniu kilku węzłów wystarczyłby mi do
powrotu.
Tą szczelinę udało mi się pokonać bez większych kłopotów. |
Marcin
dzielnie radził sobie idąc za mną, choć nieco większa doza
rozsądku powstrzymywało go przed pchaniem się w najciaśniejsze
miejsca, których ja sobie nie odmawiałem. Największy problem
miałem tak na prawdę z aparatem fotograficznym. Nie bardzo było go
jak nieść w ręce, bo obydwie były potrzebne, żeby nie ześliznąć
się na przykład w zwężającą się na dole szczelinę, ani nie
dało się go ciągnąc po podłożu, bo podłoże to była zwężająca
się szczelina. Zarzucenie go sobie na ramię też odpadało bo tarł
i obijał się o ciasne przejścia. Skończyło się na tym, że w
trudniejszych miejscach podawaliśmy sobie go z ręki do ręki lub
czekał na nas na jakimś kamyczku. Z racji wilgoci i błotnistego
podłoża, dość szybko jego korpus zaczął przypominać
ubarwieniem wzór moro na moich spodniach. Nie za zdrowe to dla
aparatu, ale w końcu kupiłem go po to, żeby go używać, a nie
hołubić. Nie liczyłem za dokładnie czasu, ale wciśnięcie się
wszędzie, gdzie tylko się dało zajęło nam w tym fragmencie
jaskini ponad godzinę. Potem przyszła pora na część rekreacyjną
czyli drugi kraniec jaskini. Na szczęście fala turystów już
odpłynęła i byliśmy tam całkowicie sami. Cisza zdecydowanie
potęgowała wrażenia estetyczne ofiarowane nam przy eksploracji.
Tam korytarze są luźne (czasem nawet nie trzeba iść bokiem) i
wysokie, a podłoże jest płaskie. Korytarz jaskini zakręca tam w
kilku miejscach pod kątem 90 stopni tworząc całkiem ciekawe
przejście. Jedynym miejscem do którego nie udało mi się dostać
była salka położona kilka metrów nad podłożem jaskini, wisiały
tam jakieś taśmy alpinistyczne więc było się czego czepić i
dałbym radę wyjść na górę, ale zejście bez uprzęży
prawdopodobnie zmieniłoby się w dość bolesny upadek. Jaskinię
mam od domu na tyle blisko, że jeszcze kiedyś do niej zajrzę,
zabiorę wtedy uprząż i jakiekolwiek przyrządy, żeby dostać się
i do tego miejsca.
Po mniej
więcej dwóch godzinach byliśmy znowu na powierzchni. Mokrzy, cali
w błocie, ale uśmiechnięci i zadowoleni z wyprawy. No dobra, jakoś
tak wyszło, że ja byłem cały w błocie, Marcinowi udało się
wyjść z jamy w znacznie lepszym stanie. W jaskini zabawiliśmy dość
długo, długość jej korytarzy to około 230 metrów więc
niewiele, no ale gdzie mieliśmy się śpieszyć skoro nam było
bardzo miło na dole? Wspólną wyprawę uważam za udaną, na tyle
udaną, że już zaplanowaliśmy wspólny wypad do kolejnej jaskini w
Beskidach. Jeśli plan zostanie zrealizowany, relacja z wyprawy na
pewno pojawi się na naszym blogu.
Komentarze
Prześlij komentarz