Jaskinia Towarna i nie tylko.

Już od dłuższego czasu łaziła za mną chęć na jakąś jaskinię. Sami rozumiecie, czołganie się w błocie, przeciskanie przez przyciasnawe szczeliny i wdrapywanie się na wilgotne i śliskie skały to są przecież rozrywki na które każdy, zwyczajny facet miewa czasem ochotę. No więc tak sobie siedziałem i myślałem, że trzeba by się w końcu do jakiejś nory wybrać, gdy z nienacka stary kumpel z Viva la Survival się do mnie odezwał z propozycją wypadu na Jurę Krakowsko-Częstochowską. No i jak miałem odmówić? Ustaliliśmy wstępne szczegóły w postaci daty i miejsca spotkania, a potem zacząłem skakać z radości. Nie dość, że szykował się wypad do pieczar to jeszcze w zacnym towarzystwie.



Wszyscy spotkaliśmy się szesnastego maja roku pańskiego 2020 na parkingu pod zamkiem w Olsztynie (tym pod Częstochową). Stawiła się reprezentacja Wrocławia, nasi przyjaciele z Częstochowy i oczywiście ja, znaczy się Mojmir. Tuż po powitaniach i pierwszych złośliwościach rozpoczęliśmy realizację planu wycieczkowego. Zamek Olsztyn wszyscy już widzieliśmy więc tą atrakcję ominęliśmy łukiem (tak dosłownie), zamiast niej skierowaliśmy się w stronę kamieniołomu Kielniki. Lokalnym przewodnikom nieco się popaprały trasy i obeszliśmy kamieniołom niemalże dookoła. Dotarcie tam zajęło nam znacznie więcej czasu niż pierwotnie zakładaliśmy, ale w końcu się udało. Wygodne kamyczki okazały się tam świetnym materiałem na siedziska z których skwapliwie skorzystaliśmy pożywiając nasze strudzone ciała. To było całkiem przyjemne, ale przyszliśmy tu po coś bardziej interesującego. Otóż podczas prac wydobywczych w kamieniołomie odkryto jaskinię szczelinową. Jaskinia to odkrycie przetrwała tylko dlatego, że zaraz potem przerwano w kamieniołomie wydobycie. Postanowiliśmy więc sprawdzić cóż ciekawego kryje się w jej wnętrzu? Właściwie najbardziej entuzjastycznie do sprawy podchodziłem ja. Wejściowy korytarz do pierwszej salki jest dość wąski i trzeba go pokonywać bokiem. Ten etap przeszliśmy we czworo, w tym dziewięcioletni Kuba, jego ojciec z racji mocno ponad dwóch metrów wzrostu wolał sobie odpuścić. Młody zwiedzanie zakończył na pierwszej salce i trzeba go było odprowadzić. Do dalszych etapów zostało nas więc dwoje. Teraz trzeba było zejść przez mniej niż trzymetrowy próg, a następnie pokonać ukośny korytarz. Niezbyt długi, ale dość wąski, w najciaśniejszym miejscu tarłem plecami o jedną ścianę, a brzuchem o drugą i fakt, że utyłem nie miał tu nic do rzeczy! Po pokonaniu tego zacisku trzeba się było wspiąć kilka metrów by dotrzeć do kolejnej salki i móc podziwiać formacje naciekowe na suficie i ścianach pomieszczenia. Tam już szedłem sam, może to i lepiej bo wspinanie się po wilgotnych skałach dla osoby nie mającej w tym doświadczenia byłby raczej średnim pomysłem. Właściwie dla osoby z doświadczeniem również było średnim, ale nie umiałem sobie odmówić tej przyjemności. Niestety na tym trzeba było kończyć penetrację jaskini, bo plan wycieczki przewidywał jeszcze kilka punktów, a nie chciałem reszcie ekipy kazać na siebie czekać. Podsumowując jaskinia jest niewielka i prosta w eksploracji, ale jeśli ktoś ma choć szczątkową klaustrofobię to powinien ominąć ją szerokim łukiem. W każdym bądź razie mi się tam podobało i pomimo, iż nie ma tam szału z przestrzenią to i tak jeszcze kiedyś do niej zajrzę, ale już tak na spokojnie, żeby dokładniej uwiecznić jej wnętrze w formie cyfrowej.


Po kamieniołomie zaliczyliśmy jeszcze górę Biakło. W sumie to bardziej spory kamień niż górę. Szczyt wznosi się na wysokość 341 m n.p.m więc ciężko się choćby spocić przy jego zdobywaniu, ale jest stamtąd ładny widok na okolicę z ruinami zamku Olsztyn włącznie, więc warto się przespacerować.
Nadeszła pora przeniesienia się do kolejnego punktu wycieczki. Zapakowaliśmy się w samochody i ruszyliśmy w kierunku Gór Towarnych czyli przejechaliśmy kilka kilometrów by dotrzeć na piaszczysty parking obok piaszczystej drogi zdolny pomieścić ledwo kilka aut. Stamtąd mieliśmy już tylko kilkaset metrów do kolejnej groty noszącej zaskakujące miano "Towarna" (ewentualnie "Niedźwiedzia"). W tej jaskini już kiedyś byłem lecz to jakoś wcale nie sprawiło, że straciła na atrakcyjności. Najchętniej bym od razu zanurzył się w jej wnętrzu no, ale nie można być łapczywym, najpierw zajęliśmy się zabawami linowymi. Ja po kilku latach pracy w alpinistyce przemysłowej jakoś zatraciłem to uczucie mrowienia pod skórą, na myśl o zjeździe po linie i nawet fajne skałki nie były dla mnie wielką motywacją. Reszta ekipy nie była tak zblazowana więc zamocowaliśmy linę do sporego głazu na zboczy skały ponad wejściem do jaskini i tam urządziliśmy tor zjazdowy. Z racji doświadczenia robiłem za obsługę i instruktora, ktoś musiał sprawdzać czy przyrządy są używane prawidłowo i zerknąć czy uprząż za każdym razem jest dopięta. Niektórzy już na czymś, kiedyś zjeżdżali, dla innych była to pierwsza przygoda z liną. Ci pierwsi dostali ósemkę z prusikiem, druga grupa użytkowała mój przyrząd zjazdowy RIG. Sprzęt o tyle bezpieczny, że osoba, która go obsługuję ma dość marne szanse, żeby się zabić jeśli wypuści linę z ręki (a przynajmniej mniejsze niż w przypadku ósemki). Zabawa prawdopodobnie była całkiem niezła bo zeszło nam z nią aż do późnego popołudnia. Było już na tyle późno, że zamiast za jaskinię, trzeba się było zabrać za przygotowanie obozowiska i zdobycie opału na ognisko. Rozłożyliśmy się u podnóża Góry Towarnej. Kępa drzew posłużyła nam za miejsce biwakowe, a polana obok za miejsce do rozpalenia ognia i rozstawienia grilla. Nie wszyscy zdecydowali się na nocleg w plenerze, część wolała okoliczne stancje. Ci którzy zostali, nocowali w hamakach, uważam, że rozwieszenie pięciu na czterech drzewach to swoisty sukces. Kolejnym sukcesem było przetrwanie dość chłodnej nocy. Mój własnoręcznie szyty z wojskowych koców otul sprawdził się całkiem dobrze. W połączeniu z cienką karimatą i śpiworem w hamaku zapewnił mi bardzo dobry komfort wypoczynku. Następnym razem spróbuję wyeliminować karimatę, zobaczymy jak to się sprawdzi.


Z rana zdążyłem przejść się pod i na pobliskie ostańce skalne tworzące całkiem ciekawą formację układającą się w skalną bramę. Ładne były (właściwie to są), a miałem do nich ze sto metrów, nie mogłem sobie odpuścić. Dało się obejść je dookoła i wspiąć na samą górę. Jeśli uda mi się wrócić w to miejsce, to prawdopodobnie tam urządzę kolejne stanowisko do zjazdów linowych. Potem przyszła już pora na jaskinię Towarną (wreszcie...) Jaskinia jest bardzo łatwo dostępna i ułożona horyzontalnie.Dzięki temu nie potrzeba w niej ani lin, ani umiejętności do ich wykorzystywania. Po ścianach wyraźnie widać, że jaskinia ma charakter krasowy, miejscami jest ozdobiona naciekami i drobnymi kryształkami pirytu, co nadaje ścianom pięknego poblasku w świetle latarek. Dzieli się na dwie odnogi, z których prawa jest ślepa, a z lewej da się przeczołgać do jaskini Dzwonnica. W zasadzie z lewej odnogi odchodzą dwa niskie i ciasne tunele, tyle że ten pierwszy kończy się po kilku metrach niewielką komorą (taką, żeby się dało w niej prawie wyprostować i obrócić). Tam osobom bez doświadczenia lub choćby z minimalną klaustrofobią raczej odradzałbym się zapuszczać, a jeśli już to sugeruję czołgać się z jedną ręką skierowaną do przodu, a drugą wzdłuż tułowia.
Drugi tunel jest nieco bardziej przestronny, choć nadal ciasny i raczej nie dla każdego. Osobiście uważam, że właśnie kanał łączący obydwie jaskinie to najprzyjemniejsze do zwiedzania miejsce w całej jaskini. Jeśli się tam wlezie, to trzeba się przeczołgać kilkanaście metrów w wąskim i niskim przejściu by w końcu dotrzeć do jaskini Dzwonnica, która też nie grzeszy przestronnością. Jeśli po dotarciu do niej wybierzemy drogę w lewo to dotrzemy do wyjścia z jaskini, w prawo da się przejść w głąb Dzwonnicy. Szczerze żałuję, że tego nie zrobiłem, ale mam tylko powód, aby tam jeszcze wrócić. Pewien kłopot stanowiło dla mnie czołganie się z aparatem fotograficznym. Bądź co bądź sprzęt dość wrażliwy i raczej nie przepadający za błotem. Przepychałem go przed sobą na kordurowym zasobniku wojskowym wyłożonym alumatą dla choćby odrobiny amortyzacji, patent się sprawdził. Powinienem mieć oczywiście wodoodporny worek transportowy na aparat, ale akurat w tym systemie jaskiń wodoodporność nie była warunkiem koniecznym. Tak czy inaczej sprzęt fotograficzny przeżył, a to najważniejsze. Usmarowany błotem, ale szczęśliwy wydostałem się w końcu na zewnątrz, po mnie wydostała się jeszcze jedna dziewczyna bo tylko ona zdecydowała się jeszcze na przejście przez tunel. Przed wejściem czekał na nas już kumpel z Częstochowy, mający zaprowadzić nas do jeszcze jednej jaskini. Dziewczyna uznała, że ma już dość na dzisiaj, ja natomiast cieszyłem się jak dziecko, że jeszcze coś zobaczę.


Przeszliśmy może sto metrów i znaleźliśmy się pod niewielkim okapem skalnym osłaniającym wejście do jaskini Cabanowej. Tu jeszcze nie byłem, ale zorientowałem się wcześniej z jakim stopniem trudności wiąże się to wejście (prawie żadnym, a z ekwipunku wystarczy latarka). Wchodziłem sam, co niby jest mocno nie wskazane, ale mój znajomy czekał na zewnątrz więc jakąś asekurację tam miałem. W jaskini brak zacisków i miejsc w których trzeba by się wspinać więc można sobie było pozwolić na częściowe zlekceważenie reguł bhp. Wlot do jaskini jest niski i wąski, musiałem dość mocno się pochylić, żeby się w nim zmieścić, ale udało mi się to bez problemu. Spąg opadał nieco na dół a jaskinia z czasem robiła się wyższa, aż w końcu mogłem się swobodnie wyprostować. Grota posiada bardzo prostą budowę, wąski choć kręty korytarz wejściowy i dość przestronną komorę główną o łącznej długości 47 metrów, czyli bardzo niewiele. Tak skromne gabaryty średnio zachęcają, ale Cabanowa ma też swoje zalety, na przykład szatę naciekową wewnątrz głównej i jedynej komory. Kiedyś, podobno było w niej jeszcze lepiej, ale spora część nacieków uległa zniszczeniu podczas pozyskiwania stąd kalcytu, bardzo szkoda... Mimo tego, to co ocalało i tak bardzo przypadło mi do gustu. Stalaktyty, jakiś stalagnat, nacieki z mleka wapiennego, no było na co popatrzeć. Najlepiej prezentuje się końcowa część jaskini czyli wąski, krótki i ślepo zakończony z korytarzyk odchodzący z z głównej sali. Tam skalnych cudów natury było najwięcej i najgęściej upakowanych na małej przestrzeni. Jeśli idzie o walory estetyczne to ta jaskinia podobała mi się ze wszystkich odwiedzonych najbardziej.
Niestety tutaj moja wycieczka się już skończyła, po wyjściu z jaskini pozostało mi tylko pożegnać przyjaciół i ruszyć w powrotną drogę. Wycieczka może i była krótka, ale zdecydowanie mi się podobała, przy sposobności zamierzam wrócić w te okolice i dokończyć zwiedzanie Dzwonnicy. Teraz muszę tylko stworzyć sobie sposobność.







Jaskinia Kielniki






















Jaskinia Towarna 




















Jaskinia Cabanowa






















Komentarze