Kilmacduagh - wizyta u św. Colmana.

Złożyło się tak miło, że firma dla której pracowałem przebywając w Irlandii udostępniła nam swojego busa na koniec tygodnia, znalazł się do tego inicjator i organizator wolnej soboty oraz niedzieli. Dzięki tej, jakże korzystnej koniunkcji zdarzeń wyrwaliśmy się ośmioosobową ekipą na podbój zachodniej części Irlandii.
W planach mieliśmy w zasadzie tylko dwa punkty programu czyli Klify Moheru i najwyższy szczyt Irlandii noszący dziwnym trafem tą samą nazwę co polska kapela folkowa czyli Carrauntouhill.
Wystartowaliśmy w sobotę rano (czyli 27 stycznia 2018 roku) i skierowaliśmy się w stronę zachodniego wybrzeża wyspy. Irlandia wcale taka mała nie jest więc czekało nas kilka godzin jazdy. Niby nie mieliśmy nic w planie po drodze, ale jakoś tak wyszło, że jadąc przez hrabstwo Galway jedną z wąskich dróżek jakich jest w Irlandii pełno, zobaczyliśmy smukłą, okrągłą wieżę wznosząca się ponad cmentarzem, a obok ruiny czegoś, co kiedyś zapewne było klasztorem. Nikogo nie trzeba było długo namawiać na krótki przystanek.



Tablica informacyjna wyjaśniła nam, że trafiliśmy do Kilmacduagh, słówko "cill" oznacza czy może raczej kiedyś oznaczało w tych stronach kościół, "Macduagh" okazało się natomiast pochodną określenia "Mhic Dhuach". To ostatnie to podobno imię świętego Mac Duacha w gaelicku.
Tak więc Kościół świętego Mac Duacha, tak by ta nazwa mniej więcej brzmiała przełożona na ludzką mowę. Oczywiście nikt z nas nie miał pojęcia kim ów święty mąż był, nurtowało mnie to jednak więc postanowiłem po powrocie do cywilizacji (czytaj Polski) zaczerpnąć z sieci nieco wiedzy na ten temat.
Na początku dowiedziałem się, że pojawiający się w szkockich i irlandzkich nazwiskach przedrostek "mac" oznacza tyle co syn. Znaczy sam Mac Duagh był synem niejakiego Duagha. Już choćby ta informacja była dla mnie pewnym novum. No ale wracając do świętego, facet miał na imię Colman i zdaje się, że był niechcianym dzieckiem, a przynajmniej tak sobie tłumaczę legendę, według której ojciec chciał utopić jego ciężarną matkę, uwiązał jej (zdaje się, że za pośrednictwem sług) kamień u szyi i wrzucił do rzeki. Ta wyrzuciła na brzeg ciężarną kobietę, a ślady po jej sznurach nadal widać na kamienistym brzegu. Po takich perypetiach Colman urodził się w Kiltartan, wypadło to w drugiej połowie VI wieku. Jak przystało na świętego miał nie za zdrowy stosunek do własnego ciała, lubił się głodzić, choć niektórzy nazywają to ładnie przedłużanymi postami i zdarzyło mu się mieszkać w jaskini. Zamiłowanie do sypiania na kamieniu wywarło niesamowite wrażenie na lokalnym królu, który namówił Colmana do objęcia godności biskupa nad jego ziemiami, przy okazji powstał klasztor, ten sam (choć oczywiście jeszcze nie w tej samej formie) którego ruiny miałem okazję zwiedzać. Święty całkiem lubił zwierzęta, kogut robił mu za budzik dzienny, natomiast mysz budziła go na nocne modlitwy w klasztorze, miał też muchę, która zaznaczała mu miejsce na pergaminie w którym akurat przestał czytać. Całkiem uzdolniony facet.


Tak czy inaczej wylądowaliśmy w niezwykłym (dla Polaka, bo dla Irlandczyków zabytkowe ruiny nie są czymś szczególnie rzadkim, w zasadzie to wszędzie ich tu pełno) miejscu które miałem zamiar dokładnie obejść. Mieliśmy przy tym niestety kiepską aurę, która mi poważnie przeszkadzała w fotografowaniu, mimo to coś tam się udało uwiecznić.
Kompleks klasztorny musiał być całkiem pokaźny i raczej zasobny. Katedrę wybudowano tutaj około XI wieku tuż obok niej powstała w XII wieku wysoka i smukła wieża obronna, w której braciszkowie kryli się przed napaściami. Zdaje się, że wybudowanie jej nie było takim głupim pomysłem, bo w XIII wieku kompleks został splądrowany. Mimo to podniósł się ze zniszczeń i jeszcze w XVI wieku rezydował tu biskup. Tego się dowiedziałem z tablicy informacyjnej. Ta, jak i w zasadzie każda inna tablica, znak drogowy czy nazwa miasta była dwujęzyczna, najpierw widzimy tekst po angielsku, a pod nim pojawia się to samo, ale w irlandzkim gaelicku. Podejrzewam, że ta druga wersja jest dla większości Irlandczyków równie niezrozumiała co dla mnie. Trochę to smutne, że przyjęli język okupanta za własny, z drugiej strony jakiś Irlandczyk zapytany o ten temat mówił mi, że język to jedyna dobra rzecz jaką tu przywieźli Anglicy, bo ich własny jest za trudny. Ciekawe co by facet powiedział gdyby się spróbował polskiego nauczyć?


Pokaźne ruiny stojące obok wieży okazały się zamknięte metalową bramką, no ale ta bramka jakaś taka niska była, kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby prostokątną furtkę wstawiać w łukowaty otwór drzwiowy? To musiał być jakiś podstęp, coś na zasadzie "niby nie chcemy, żebyś tam wchodził, ale jednak chcemy", więc wszedłem. Wnętrze katedry było wysypane drobnym tłuczniem, na którym leżały stare nagrobki. W nawie bocznej znalazłem pozostałości ołtarza na szczytowej ścianie i pokaźniejszy grobowiec na bocznej ścianie, z płaskorzeźbami przedstawiającymi Jezusa na krzyżu i postać z laską biskupią. Być może właśnie dostojnicy kościelni znaleźli tam swój ostatni odpoczynek?
Należało by zaznaczyć, że te ruiny zachowały się w bardzo dobrym stanie, choć podejrzewam tu jakieś prace konserwatorskie. Chyba, że wilgotny, ale pozbawiony większych mrozów klimat Irlandii sprzyja zachowywaniu się takich ruin w stosunkowo nienaruszonym sanie. W każdym bądź razie gdyby komuś zechciało się postawić na tym więźbę dachową i wstawić coś w okna to budynek nadawałby się do zamieszkania. No dobra... Wiem, że bez ogrzewania podłogowego i kibla z bieżącą wodą to dla niektórych warunki do bytowania niezdatne, mieszkańcy tego kompleksu chyba jednak takich wymagań nie mieli. Podejrzewam nawet, że uważali swoje lokum za dość luksusowe.
Kilkadziesiąt metrów od cmentarza leżą po środku pastwiska kolejne, dość skromne w swym rozmiarze ruiny. Kiedyś był to kościół pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela. To najstarsza budowla w Kilmacduagh, starsza nawet od XI-wiecznej katedry. Z tym budynkiem czas obszedł się nieco brutalniej niż z poprzednim obiektem. Szczytowa ściana i kawałki ścian bocznych to dość niewiele, ale i tak sporo jak na ponad tysiącletnią budowlę.


Znacznie lepiej wygląda pochodzący z XIV wieku "Gleb Haus", znaczy z zewnątrz tak wygląda. W dość potężnych zwieńczonych blankami murach widziałem wprawdzie sporą wyrwę, ale poza tym budynek jest zadaszony i trzyma się naprawdę dobrze. Niestety nie wiem jak wygląda w środku gdyż drzwi wejściowe były zamknięte i niestety nie dało się nad nimi przeskoczyć. Do tej pory nad tym boleję. W oddali znajdował się jeszcze jeden spory i równie dobrze co katedra zachowany budynek.
To pozostałości po O'Heynes Church. Ten budynek pochodzi z początku XIII wieku. W jego murach również zalegały na ziemi stare płyty nagrobne, te mnie tam nie zdziwiły, zaskoczyła mnie natomiast obecność świeżego i ozdobionego sztucznymi kwiatami grobu w jednym z końców kościoła. Cmentarz wokół wieży również był pełen nowych grobów, ale pomiędzy nimi znaleźliśmy na przykład nagrobek z 1797 roku. Trzeba Irlandczykom przyznać, że są konsekwentni w użytkowaniu tego terenu.
Bardzo chętnie powłóczyłbym się tam jeszcze i dokładniej obiegł wszystkie kąty, ale ekipa już zapakowała się do busa i czekała tylko na mnie i Henryka (człowieka z kondycją, która by go klasyfikowała do pracy w GOPR mimo, że jest już po 60-tce). Tak więc trzeba się było zbierać by jak najszybciej dotrzeć na wybrzeże i zobaczyć znajdujące się tam klify.




















Komentarze