Wodzenie Judosza po Skoczowie.

Skoczów jest niewielkim miasteczkiem leżącym na Śląsku Cieszyńskim mogącym pochwalić się kilkusetletnią historią, ale nie tylko. W Skoczowie kultywuje się pewną ciekawą tradycję nazywaną "wodzeniem Judosza" i jest to ostatnie miejsce w Polsce, w którym ta tradycja ostała się do dnia dzisiejszego. Na czym ona polega? Otóż w Wielki Piątek i Wielką Sobotę ulicami Skoczowa prowadzona jest słomiana kukła symbolizująca nowotestamentowego Judasza.

Judosza z daleka dałoby się pomylić ze sporym snopkiem, gdyby nie dwóch strażników z halabardami, którzy do pilnowania snopka absolutnie nie pasują... Kukła ma około trzech metrów wysokości i kształt szpiczastego stożka z dwoma rękami. Na szyi pobrzękuje jej naszyjnik z trzydziestoma monetami symbolizującymi biblijne srebrniki, a korpus ozdabiają kolorowe wstążki. Postać jest naprawdę spora więc niesienie jej powiedzmy pod ręce mogłoby być kłopotliwe. Z tego też powodu obsługa znajduje się wewnątrz, a cały Judosz stanowi formę kostiumu przywdziewanego przez jednego ze strażaków (a przy okazji całkiem sympatycznego listonosza). To właśnie straż pożarna wraz z Towarzystwem Miłośników Skoczowa zajmuje się obecnie organizacją tego wydarzenia. Wszystko zaczyna się pod remizą strażacką w pobliżu rynku. To tam zbierają się uczestnicy parady i to z budynku straży Judosz wychodzi na miasto. Przed rozpoczęciem parady strażacy rozdają chętnym, głównie kilkuletnim uczestnikom klektoki, czyli drewniane instrumenty służące do wytwarzania hałasu. W południe otwierają się wrota i wychodzi z nich Judosz wiedziony przez dwóch strażników/strażaków ubranych w czarne płaszcze, uzbrojonych w halabardy i z hełmami na głowach. Wodzenie rozpoczyna się od głośnego zawołania Judosza, brzmi ono: "kle, kle - kle, kle kle". Na to hasło odzywają się wszystkie klekotki w tłumie i wybijając narzucony przez Judosza rytm tłum rusza na miasto. Naczelne miejsce w pochodzie zajmuje oczywiście kukła wraz z wodzącymi ją strażakami, za nią idzie jeszcze grupka umundurowanych strażaków, a resztę pochodu stanowi rozklekotana masa ludzka ze znaczącą przewagą osób kilkuletnich, dla których całe wydarzenie stanowi niesamowitą frajdę. Pochód przemierza rynek i otaczające go uliczki. Na rynku Judosz kłania się trzy razy przed ratuszem (powinien kłaniać się też przed burmistrzem, ale ten nie był łaskaw pofatygować się do tłumu mieszkańców zarządzanej przez niego miejscowości). Na ulicy Kościelnej kukła oddaje również trzy pokłony w kierunku kościoła pod wezwaniem św. Piotra i Pawła. W czasie marszu od czasu do czasu powtarza swój okrzyk zachęcając do energiczniejszego używania klekotek. Pochód kończy się tam gdzie się zaczął, czyli w remizie strażackiej. W piątek po wszystkim nastąpiło kosztowanie lokalnego specyfiku wyskokowego zwanego Tatarczówką od rośliny, z której jest wytwarzana. W sobotę pochód wygląda tak samo, lecz kończy się spaleniem Judosza. Postać wewnątrz chochoła znika wewnątrz remizy, a za remizą czeka już kolejna kukła (ta dla odmiany nie posiada człowieka w środku) przeznaczona do spalenia. Kremacja odbywa się pod czujnym okiem strażaków uzbrojonych w sikawkę i hałasującej grupy Skoczowian.


Pochód z Judoszem ma na celu wypłoszenie całego zła ze Skoczowa i oczyszczenie go w ten sposób, to własnie wypędzeniu złego służą klekotki w rękach uczestników pochodu. Judosz jest symbolem wszystkiego co złe, a także zimy, spalenie go symbolizuje oczyszczenie miasta i przejście do nowej pory roku. Zwyczaj wydaje się być bardzo stary i mocno zakorzeniony w kulturze ludowej, wykazuje przy tym bardzo wiele cech wspólnych z paleniem marzanny znacznie bardziej popularnym na terenie Polski.
Niestety kultywowanie własnych tradycji nie każdemu się podoba, obecny burmistrz Skoczowa na spółkę z proboszczem zwalczają ten stary zwyczaj, ponieważ kłóci się z ich wizją chrześcijaństwa. Dziesiątki innych, słowiańskich świąt i obyczajów takich jak święcenie jajek, Noc Kupały dla niepoznaki nazywana świętojańską, czy palenie zniczy na grobach zmarłych im się nie kłóci. Nie wiem czy wynika to ze zwyczajnej niewiedzy (nie chciałbym tu używać dosadniejszych choć zapewne bardziej pasujących określeń) czy świadomej hipokryzji, niemniej jest zjawiskiem nadzwyczaj smutnym. Fakt walki na szczęście tylko niektórych księży z tradycją Judosza wydaje się jeszcze bardziej kuriozalny, gdy przypomnimy sobie, że pierwsze wzmianki o tym zwyczaju znajdujące się w dziennikach Jana Tilgnera, burgrabiego skoczowskiego jasno mówią o organistach, kościelnych i ministrantach zajmujących się organizacją pochodu na przełomie XVI i XVII wieku. 
Wodzenie Judosza przetrwało w Skoczowie co najmniej kilkaset lat, przetrwało zakazy Niemców okupujących miasto w czasie II Wojny Światowej, miejmy nadzieję, że przetrwa również kłody rzucane mu pod nogi przez dzisiejsze władze nie ważne czy świeckie czy duchowe.










































Komentarze