Singapur - czyli Światosław na nowoczesnej wyspie cz. II

Drugi dzień w Singapurze rozpoczęliśmy od wyspania się i spokojnego spakowania. Około 11-stej opuściliśmy definitywnie nasze luksusowe lokum. Żywia postanowiła, że pójdzie sobie na internet, ja uznałem, że przy innej okazji dowiem się co tam w Polsce i u znajomych, a zamiast tego pobiegam z aparatem po okolicy. Kolonialne uliczki ze swoimi kolorami i kolorytem były zdecydowanie bardziej interesujące. Czasu miałem sporo, a obiektów do sfotografowania jeszcze więcej. Tym razem zwiedziłem kilka buddyjskich świątyń, niezbyt wielkich, niezbyt starych, ale za to całkiem obficie okraszonych swastykami. Na uliczkach poza świątyniami stało też sporo prostytutek, okazało się, że pracują nie tylko wieczorami.

Odebrałem Żywię z kafejki internetowej i poszliśmy poszukać czegoś do żarcia, niby Singapur jest drogi, ale z jedzeniem wcale tragedii nie ma, obydwoje najedliśmy się daniem za 4 dolary. Znowu skorzystaliśmy z komunikacji miejskiej żeby dostać się do centrum, tym razem starcie z rozkładem jazdy wygraliśmy bez kłopotów. Połaziliśmy trochę po centrum, przyjrzeliśmy się nowoczesnej architekturze konkludując, że ktoś się musiał z tym zdrowo namęczyć i prawdopodobnie wykonawcy bardzo obelżywie wyrażali się w trakcie budowy o projektantach. Niemniej trzeba uczciwie przyznać, że budynki robią spore wrażenie zarówno swoimi kształtami jak i rozmachem. Żeby nie przesadzić z nowoczesnością weszliśmy do Muzeum Cywilizacji Azjatyckiej. Placówka jest całkiem obszerna i bogata w eksponaty, spędziliśmy wewnątrz kilka godzin podziwiając osiągnięcia kultury materialnej ludów dalekiego wschodu.


Poza eksponatami widzieliśmy w muzeum jeszcze grupkę uczniów, którzy przyszli tam chyba na lekcje z nauczycielką. Poubierane w mundurki dzieciaki trochę hałaśliwie, ale dość sumiennie przykładały się do nauki, notowały sporo w swoich zeszytach i z uwagą przyglądały się bogactwom muzeum. Potem powłóczyliśmy się jeszcze trochę po mieście i odszukaliśmy zatłoczoną kolejkę, która miała dowieźć nas na lotnisko. Uznaliśmy, że zamiast spędzać drugą noc w hotelu, przesiedzimy ją sobie w kącie portu lotniczego jak bezdomni. Udało się nam zdobyć bardzo wygodną, a przede wszystkim pustą ławkę pod oknem i to na niej spędziliśmy sobie uroczą nockę. Żywia zdobyła hasło do darmowego internetu, z którego korzystaliśmy przez tablet, do tego dysponowaliśmy jeszcze elektronicznym czytnikiem książek, tak uzbrojeni przetrwaliśmy noc nieszczególnie cierpiąc na brak zajęcia.  Z rana odprawiliśmy się i po 7-mej lecieliśmy już sobie w stronę Dżakarty. Mieliśmy trafić do Indonezji, kraju leżącego na wyspach i jednocześnie najbardziej ludnego kraju muzułmańskiego, kraju dysponującego niesamowitą przyrodą i podobno niezbyt uczęszczanego przez turystów. O tym jak nasze wyobrażenia o Indonezji zostały zweryfikowane przez rzeczywistość i o licznych przygodach jakich mieliśmy tam szczęście i nieszczęście przeżyć, przeczytacie w kolejnych relacjach, które będą pojawiać się na naszym blogu. :)
















































Komentarze