W Tatrach - część II. "Na Orlej Perci".

Już wczoraj wieczorem zastanawiałem się na co konkretnie poświęcić dzisiejszy dzień. Jakiś czas temu znajomek opowiadał mi o wyjściu na Świnicę twierdząc, że było ciężko. Przypomniałem sobie tą rozmowę przeglądając mapę. Skoro ciężko to pewnie i ciekawie. Decyzja zapadła, idę na Świnicę. Wstałem dość wcześnie, znaczy około 6.30 rano. Wpakowałem w siebie śniadanie, wpakowałem plecak ze zbędnymi rzeczami na górną półkę w głównej izbie schroniska, żeby sobie na mnie poczekał i z lekkim podręcznym plecakiem ruszyłem w drogę. Zapakowałem sobie do niego żarcie, tak na dwa dni, dwie butelki wody, ocieplacze, pałatkę przeciwdeszczową i kilka drobiazgów typu latarka i scyzoryk. Dobra... Podręczny plecak wcale nie był taki lekki, był po prostu lżejszy niż wczorajszy.

Pogoda znowu mi dopisała, słoneczko, ciepło i prawie bezwietrznie... Aż chciało się iść. Ruszyłem drogą, którą dotarłem tutaj wczoraj, czyli w stronę Zawratu. Przy Wielkim Stawie Polskim trafiła mi się pierwsza atrakcja. Tak ze 3-4 metry ode mnie szlak przebiegł mi świstak. Miałem sporo szczęścia, pewnie nie był głodny, bo mógł zaczaić się w skałach i na mnie rzucić ;) Groźny zwierz nie był skłonny do pozowania, ale i tak udało mi się go uchwycić kiedy wyglądał na mnie zza kolejnej skały. Właściwie za każdym razem kiedy jestem w Dolinie Pięciu Stawów trafiam w tej okolicy na świstaki, pewnie mają gdzieś tam norki. Niewiele dalej zatrzymałem się znowu, tym razem żeby zapolować na ptaki. Zapolować oczywiście z aparatem, zabijanie zwierząt dla przyjemności uważam za ciężki podludzizm kwalifikujący się na dół z wapnem. Dość blisko mnie ponad kosodrzewinę wzlatywał sobie rozśpiewany podróżniczek, a potem opadał na szczyt kolejnego krzaka. Trochę to potrwało, ale w końcu zrobiłem dobre zdjęcia i nacieszyłem się widokiem. Do Zawratu dotarłem około 11-tej, wybitnie nie miałem ochoty śpieszyć się po drodze. Chwilka odpoczynku i już szedłem czerwonym szlakiem w stronę Kasprowego Wierchu. Szlak od razu mi się spodobał, stromo, łańcuchy, stromo i jeszcze trochę łańcuchów. Po takich trasach idzie mi się lepiej niż po zwykłych szlakach, bawiłem się przednio wspinając się po łańcuchach. Po drodze uświadomiłem sobie, że tu w sumie bywa wysoko i czasem powinienem się trochę pobać, ale jakoś mi się nie udało. Instynkt samozachowawczy mi czasem szwankuje, albo jest na tyle rozsądny żeby nie zawracać mi głowy pierdołami typu przepaść.


Na szlaku było dość pusto, po drodze minąłem ledwo kilka osób i kolejnego świstaka. Widać też się na szlak wybrał. Na samej Świnicy było już trochę tłoczniej, kilka osób odpoczywało tam sobie chłonąc widoki. Było mi to całkiem na rękę, bo miał mi kto fotę na szczycie strzelić. Zasiliłem organizm czekoladą i ruszyłem z powrotem na Zawrat, żeby stamtąd ruszyć w stronę Koziego Wierchu. Pierwotnie planowałem iść odwrotnie czyli od Koziego Wierchu do Zawratu. Na szczęście jakiś chłopak w schronisku uświadomił mi, że ten szlak jest jednokierunkowy i jeśli spróbuję iść odwrotnie to spotkają mnie przynajmniej werbalne nieprzyjemności. Potem i ja dostrzegłem czerwoną strzałkę na mapie. Droga na Kozi Wierch przypominała tą w stronę Świnicy, czyli głównie szło się po szczytach gór, trzymając się łańcuchów. Poza łańcuchami były jeszcze urozmaicenia w postaci drabinek. Jedna była całkiem długa i stroma, może by wyglądała groźnie gdybym kilka lat wcześniej nie wspinał się po drabinkach trasą via ferrata na Schwarzhorn w Szwajcarskich Alpach, po tym spacerku niewiele drabin może na mnie zrobić wrażenie. Kilkakrotnie zamiast wychodzić po skałach trzymając się łańcucha, po prostu wspinałem się po łańcuchu opierając tylko stopy o pionową skałę, podobało mi się. Dwa razy trzeba było schodzić na przełęcz, a potem znowu wspinać się do góry, to też bardzo miłe urozmaicenie szlaku, zwłaszcza kiedy jest sucho i nie ma śniegu. Ten ostatni trafił mi się tylko dwa razy, w niewielkich ilościach i nie stanowił żadnej przeszkody ani zagrożenia. W którymś momencie zobaczyłem u podnóża góry plamę śniegu, a na niej kozicę z wyciągniętymi (dosłownie) kopytami. Co jest? Kopytko się jej powinęło i spadła? Tak to wyglądało. Temat był na tyle interesujący, że przystanąłem coby się dokładniej przyjrzeć. Po kilku minutach wydało mi się, że kozica jednak żyje, łeb podniosła. No to co teraz? Spadła i warto by zawiadomić strażników parku narodowego, żeby spróbowali jej pomóc czy może jej już nic nie pomoże i dogorywa, a może? A jednak! Żyje łajza tylko się leni! Kawałek dalej dostrzegłem jeszcze dwie kózki  też leżące sobie na śniegu. Widać futro mają jeszcze zimowe i chciały się ochłodzić, albo śnieg wygodniejszy niż skały? Nie wiem na pewno, wiem natomiast, że w chwili, w której zaczął gdzieś panikować świstak i wydawać swoje ostrzegawcze gwizdy kozice się podniosły, bardzo niechętnie się podniosły, ta którą zobaczyłem na początku podniosła się na jakąś minutę a potem powróciła do pierwotnego położenia, dwie pozostałe, pospacerowały sobie trochę i porozciągały się na śniegu. Siedząc już na Kozim Wierchu dostrzegłem dwa kruki, zazwyczaj latały sobie gdzieś wysoko i pokrakiwały od czasu do czasu, ale tym razem siedziały na szczycie skały kilkadziesiąt metrów ode mnie. Nie jestem pewien czy miały w pobliżu gniazdo czy może czekały na obiad w postaci nieostrożnego turysty. Tak czy inaczej wyglądały pięknie czyszcząc sobie pióra.


Od Koziego Wierchu biegnie czarny szlak do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. nim zszedłem z Orlej Perci, noc chciałem spędzić w schronisku w Dolinie Roztoki i musiałem do tego schroniska jeszcze dotrzeć. Zaszedłem jeszcze po swój plecak i ruszyłem w dół zielonym szlakiem. Biegnie on praktycznie cały czas wzdłuż potoku Roztoka i jest bardzo lekki do przebycia, zwłaszcza w dół. Poza tym biegnie niemalże wprost do schroniska, które chciałem nawiedzić i przy okazji przechodzi obok Wielkiej Siklawy czyli największego wodospadu w Polsce. To, że już go kilkakrotnie widziałem wcale nie oznacza, że nie miałem ochoty zobaczyć go ponownie.  Im schodziłem niżej szlakiem, tym więcej było drzew, w dużej części od dawna martwych. Nasadzanie monokultur świerkowych było nadzwyczaj kretyńskim pomysłem, który teraz przynosi efekty w postaci całych połaci wymarłego lasu. Żeby dotrzeć do schroniska trzeba było przeciąć jezdnię biegnącą do Morskiego Oka i znowu wejść na szlak. Znajduje się on nieco na prawo i schodzi obok zajezdni z plastikowymi kiblami, śmierdzi tam okrutnie i nie ma szans go przeoczyć. Trzeba było przejść jeszcze 15-20 minut i dotarłem w końcu do schroniska umiejscowionego na polance pomiędzy lasami. Schronisko jest całkiem ładne od zewnątrz i bardzo zadbane od środka. Czysto tam, schludnie, a do tego niezbyt tłoczno. Bez kłopotu dostałem miejsce w pokoju za 40 zł. Największy szok przeżyłem wchodząc do łazienki. Nie dość, że ładna i czyściutka to jeszcze z podgrzewaną podłogą, która była wręcz za gorąca. Takich luksusów się nie spodziewałem. Kolejny dzień chciałem spędzić wychodząc na Rysy, nastawiłem sobie budzik na 5-tą rano, przepakowałem się i zadowolony z pierwszej wyprawy na Orlą Perć oraz całego dnia zasnąłem smacznie i głęboko.






































Zdechła kozica? Nie, po prostu leniwa.



Trasa wbrew moim nadziejom nie obfitowała w trudne fragmenty :(

















Wielka Siklawa.








Komentarze