Ulfowisko czyli żerkowska impreza prawie historyczna.

Jak zapewne nasi czytelnicy już zauważyli, preferujemy imprezy historyczne, które kładą jak największy nacisk na poziom rekonstrukcji. Lubimy poczuć klimat średniowiecza , którego nie psują pety i puszki z piwem. No ale... Jeśli impreza nie pretenduje do miana historycznej i doskonale sobie z tego zdajemy sprawę, wyżej wymienione przedmioty przestają razić i są odbierane jak zwykłe przedmioty przy zwykłym ognisku. Z taką sytuacją mamy do czynienia na Ulfowisku (nazwa używana póki co tylko przeze mnie, ale mam wrażenie, że się przyjmie). Chodzi o cyklicznie odbywającą się w lasach obok miejscowości Żerków imprezę towarzyską w konwencji historycznej organizowaną z okazji urodzin jarla drużyny Ulf Ragnarsson Hird czyli Ulfa Ragnarssona. "Impreza towarzyska w konwencji" chyba dobrze oddaje atmosferę wydarzenia, zapraszani są na nią drużynnicy i zaprzyjaźnieni rekonstruktorzy, by wspólnie potrenować i pobawić się we własnym gronie. To własnie towarzystwo, a nie rekonstrukcja jest na tej imprezie najważniejsze. Dlatego też nikt nie czepia się pomidorów ani papryki na kanapkach, osoby które nie mają pełnego stroju historycznego nie są z tego powodu wyrzucane na zbity pysk od ogniska ani nikomu nie potrzeba tarczy z desek. Oczywiście jeśli ktoś taką posiada to też nikomu to nie przeszkadza.

Pomimo braku restrykcyjnych wymagań i tak niemal wszyscy uczestnicy mieli na sobie pełne stroje historyczne, a cywilne namioty (wstyd się przyznać, ale my z takim przyjechaliśmy) zostały zaraz z rana poskładane i schowane do samochodów. Dotarliśmy do Żerkowa w piątek nocą i po przebraniu się w normalne, znaczy historyczne stroje zasiedliśmy przy ognisku, żeby pogadać ze znajomymi i poweselić się trochę. Wstępnie przewidywałem, że całą imprezę się będę lenił i najwyżej posędziuję w sobotnim turnieju, niestety ze względu na grupowo-pucharowy system Ulfowi brakowało ludzi więc trzeba było jednak zabrać się za wojaczkę. Tu trzeba napisać jeszcze kilka słów o samym turnieju. Zazwyczaj na imprezach historycznych różne konkurencje są rozgrywane niezależnie od siebie przez co ktoś ma szansę wykazać się w łuku, ktoś inny w mieczu itp. Tutaj organizatorzy wyszli z założenia, że wojownik powinien być wszechstronny i umieć sobie radzić z różnymi rodzajami broni. Dlatego też zawody zostały zorganizowane w formie trójboju, na który składała się walka bronią białą, którą każdy mógł sobie indywidualnie dobrać, strzelanie z łuku i rzuty oszczepem. Dopiero suma punktów zdobytych w tych trzech konkurencjach dawała ostateczny wynik końcowy. Z mieczem poradziłem sobie całkiem nieźle i wygrałem całą konkurencję, z łukiem i oszczepem poszło mi trochę gorzej. W ogólnej klasyfikacji wyszło mi drugie miejsce na spółkę ze Sławibojem z Ulfhirdu. Turniej przerywany był kilkakrotnie obfitymi opadami deszczu, wtedy trzeba było wiać do jakiegoś namiotu, zazwyczaj wybieranego losowo, żeby nie zmoknąć i trochę się pointegrować. Całość zmagań zakończyła się po 16-stej, na 17-stą mieliśmy przewidziany krótki pokaz dla mieszkańców Żerkowa więc nawet nie było sensu się rozbierać z pancerzy. Tam pomachaliśmy trochę bronią i pożywiliśmy się kiełbaskami ufundowanymi przez mieszkańców.


Więcej broni używać nie było potrzeby, więc po powrocie do obozu wszyscy pochowali sprzęt i zasiedli wokół ogniska. Wtedy dopiero zaczęła się najfajniejsza część imprezy. W Ulfhirdzie pojawiło się trochę nowicjuszy związanych ze szkołami muzycznymi. Jako, że impreza pozbawiona była wymogów historyczności, młodzież przywlekła ze sobą trochę instrumentów i urządziła gościom naprawdę niezły koncert folkowy. Gwoździem programu artystycznego była pieśń na cześć Ulfa, piosnka mimo, że ułożona naprędce spodobała się wszystkim, a jarlowi w szczególności. Dalsza część koncertu przerodziła się w skoczną potańcówę, wszyscy pląsali przy ognisku z muzykami włącznie.  Dłuuugie lata nie widziałem na imprezie historycznej tak dobrej zabawy i wesołej atmosfery. W planach był jeszcze trójbój dla kobiet i konkurs mroku na najbardziej ahistoryczny strój na imprezie. Tych atrakcji niestety nie doczekaliśmy, musieliśmy zwijać się w sobotę późnym wieczorem, żeby w niedzielę iść do pracy tak jak kapitalizm przykazał.

Podsumowując... Bawiliśmy się świetnie, turniej był ciekawy i urozmaicony, koncert odstawiony przez "Bękarty Ulfa" (bo tak się roboczo nazywa zalążek zespołu) nie pozwalał wręcz ustać w miejscu, a niehistoryczne elementy imprezy nam wisiały ze względu na konwencję imprezy. Dodajmy do tego jeszcze najważniejsze, czyli możliwość spędzenia czasu wspólnie ze starymi znajomymi i poznanie nowych, a otrzymamy naprawdę fajny wyjazd, który będziemy wspominać długo i z uśmiechem.
























































Komentarze