W Tatrach - część I. "Do doliny Pięciu Stawów".

Lata całe nie byłem w polskich Tatrach, albo bylem gdzie indziej, albo nie miałem czasu. W końcu stwierdziłem, że dość tego, trzeba jechać. Zaplanowałem sobie dwa dni wolnego, sprawdziłem połączenia i kiedy nadszedł w końcu piątek po południu, założyłem plecak i ruszyłem po przygodę (i odciski na stopach). W nocy wyjechałem pociągiem z Krakowa, tak żeby jak najwcześniej być w Zakopanem, udałoby się, gdyby nie to, że pociąg ponad godzinę za późno dotarł na miejsce, jedyną tego zaletą była możliwość wyspania się w przedziale. Zaraz po wysiadce uzupełniłem zapasy i wskoczyłem do busa jadącego w kierunku Kuźnic.

To własnie stamtąd chciałem zacząć szlak. Pogoda bardzo mi dopisała, słoneczko, błękitne niebo, świetna widoczność, a do tego nie za gorąco. Po prostu pogoda idealna na wyprawę. W świetnym nastroju ruszyłem żółtym szlakiem w stronę schroniska Murowaniec. Jakoś tak si złożyło, że nie tylko ja wpadłem na pomysł wyjścia w góry sobotnim rankiem. Na szlaku było dość dużo osób, z czego przynajmniej część nie wyglądała jakby miała ochotę iść za daleko, zwłaszcza dziewczyna w różowych trampkach i tego samego koloru obcisłej sukience nie sprawiała wrażenia taterniczki. Potem spotkałem ją jeszcze raz jak się opalała nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. No nic, góry są dla wszystkich. Pod Murowańcem zatrzymałem się na krótki wypoczynek i po chwili już szedłem w stronę Zawratu. Kondycja całkiem mi dopisywała, obyło się jakoś bez nadmiernych potów i zadyszki. Przy Czarnym Stawie Gąsienicowym pojawiły się pierwsze płaty śniegu leżące wokół szlaku. Trochę się martwiłem o stan przejścia przez Zawrat, tam zawsze jest cień i śnieg zalega dość długo. Często jeszcze w czerwcu nie da się przejść bez raków. Na szczęście podejście okazało się bezproblemowe, do łańcuchów dotarłem bez kłopotów, a i potem wspinając się po nich też było czysto. W jednym czy dwóch miejscach leżało trochę śniegu, ale nie zagrażał on w żaden sposób bezpieczeństwu (no chyba, że ktoś by się bardzo uparł). Jak zwykle wyszło mi, że mniej się męczę wychodząc po łańcuchach niż na zwykłym szlaku, wspinało mi się bardzo przyjemnie pomimo plecaka. Trasa szła bezproblemowo aż do zatoru gdzieś pod koniec wspinaczki.


Czworo turystów postanowiło przez Zawrat wyjść z Doliny Pięciu Stawów. Byłoby z tym wszystko w porządku gdyby nie fakt, że grupa składała się z jednego faceta i trzech kobiet z lękiem wysokości... Dwie jakoś zlazły z łańcucha, sprowadzanie ostatniej trwało z 15 minut (mówimy tutaj tylko o zejściu po jednym łańcuchu na dość stromej skale). Schodzenie wyglądało mniej więcej tak:
- Postaw nogę na tym występie skalnym.
- Boję się!
- Tutaj jest wygodne miejsce żeby postawić stopę.
- Gdzie? Nie widzę!
- Teraz złap się lewą ręką tutaj i opuść stopę trochę niżej.
- Za słabo się trzymam, zaraz spadnę!
- Nie spadniesz.
- Nie dam rady!
I tak dalej... Basia, bo tak miała na imię pani z łańcucha wyraźnie nie doceniła uroków trasy. W końcu i ja dołączyłem się do akcji ratunkowej i we dwóch sprowadziliśmy panią Basię na dół łańcucha. Jej koleżanki pytały mnie czy niżej też będzie trudno, ze szczerym i radosnym uśmiechem odpowiedziałem im, że dadzą sobie radę. Podejrzewam, że trwało im to do zmroku.
Gdy już dotarłem do przełęczy roztoczył się przede mną piękny widok na dolinę Pięciu Stawów, za każdym razem urzeka mnie jeszcze bardziej niż poprzednio. Piękne kamieniste szczyty pokryte miejscami kosodrzewiną, miejscami płatami śniegu, a pod nimi plamy jezior. Poza ujmującym widokiem doświadczyłem jeszcze mocnego wiatru, na przełęczy trzeba było ubrać się w kurtkę z tego powodu.


Schodzenie do schroniska było już prostą sprawą. Po drodze zobaczyłem dwie kozice górskie. Jedna uciekła kawałek, a potem śmiesznie na mnie skrzeczała ze skały. Kawałek niżej trafiły się dwa świstaki, jeden zwiał od razu, drugi, mniej strachliwy usiadł sobie na tyłku i odpoczywał z łapkami opuszczonym wzdłuż pękatego korpusu. Dotarcie do noclegowni zajęło mi jeszcze z półtorej godziny. Już na zewnątrz był tłok, wewnątrz jeszcze gorzej. Kolejka do bufetu, pełno ludzi przy ławach i plecaków pod ścianami. Jakoś znalazłem miejsce przy stole, żeby w końcu się najeść. Jakoś całą trasę nie byłem szczególnie głodny. Na kolację zrobiłem sobie zupkę chińską wzbogacaną chlebem i topionym serkiem, wrzątek w schronisku jest dostępny za darmo przez całą dobę więc nie ma kłopotu z gorącym posiłkiem i można się obejść bez palnika turystycznego. Wystarczyło żeby się najeść. Teraz trzeba było się za kątem do spania rozejrzeć. Nocleg na podłodze kosztuje trochę ponad 20 zł, za tą kwotę można dostać koc i karimatę do spania. Ja tradycyjnie przywlekłem ze sobą własny sprzęt noclegowy. Uznałem, że w głównej sali jest za tłoczno, więc udałem się na piętro pod okienko. Siedziała tam już grupa ludzi, na szczęście okazało się, że większość z nich koczuje w kolejce pod prysznic, a tylko jeden pan zamierza tam spać. W końcu się przeluźniło, a pan od noclegu przeniósł się gdzie indziej. Więc nockę spędziłem w warunkach wprost luksusowych. własny kawałek podłogi i nikogo w zasięgu ręki, o czym więcej można marzyć w schronisku? Jeszcze przed snem trzeba było dostać się pod prysznic, poczekałem na mniejszą kolejkę i stałem sobie spokojnie przed drzwiami. Nagle pojawił się jakiś gość z dołu i pytał o WC, było zajęte więc stanął sobie grzecznie pod ścianą, tylko trochę zgarbiony i ze skwaszoną miną. Gdy tylko drzwi się otworzyły wbiegł do środka i usłyszałem głośne "bleeeeeeee", niektórzy sugerowali, że pewnie bigos mu zaszkodził, ja bym bardziej stawiał na wódkę. Cóż... W schronisku i tak bywa.







Droga do Murowańca














Płochacz halny (Prunella collaris)



Tak wyglądało sprowadzanie pani Basi po łańcuchach... Nadal nie potrafię pojąć co w takim schodzeniu trudnego.


Kozica tatrzańska (Rupicapra rupicapra tatrica) - przepiękny ssak brykający sobie radośnie po górach. Kozice przez sk...wo ludzi zwane dla niepoznaki myśliwstwem były już niemalże na skraju wyginięcia, obecnie hasa ich ponad 1000 sztuk po polskich i słowackich Tatrach dając nadzieję na przetrwanie tego gatunku.









Świstak tatrzański (Marmota marmota latirostris) - kolejne zwierzę, które zostało niemalże całkowicie wytępione przez człowieka. Pod koniec XIX wieku w polskich Tatrach przetrwało zaledwie 30 osobników, w połowie ubiegłego wieku było ich zaledwie 50. Obecnie żyje ich nie więcej niż 800 sztuk po obydwu stronach polsko-słowackiej granicy i jest to jedyna populacja tego podgatunku świstaka na całym świecie.



Komentarze