Bunkry pod Czarkowem.

Znajomości zawarte w rekonstrukcji historycznej czasem procentują w niespodziewany sposób. Na imprezach historycznych poznałem młodego chłopaka o mieniu Dominik, minęło potem kilka lat, on odpadł z rekonstrukcji, ja się przeprowadziłem i okazało się, że mieszkam teraz około 20 km od niego. W czasie pogadanki na necie wyszło, że wybiera się na zwiedzanie jakiegoś kompleksu wojskowego w lasach pod Pszczyną. Ja, jak to ja dość szybko zainteresowałem się tematem. Kilka dni później jechaliśmy już w stronę Czarkowa na podbój nieznanego. Znaczy mi nieznanego, Dominik był tam już kiedyś i teraz robił za przewodnika. Samochód zostawiliśmy na poboczu, na skraju wioski i dalej ruszyliśmy pieszo. Najpierw szliśmy zwykłą, leśną drogą, potem weszliśmy na mniej zwykłą, bo wyłożoną betonowymi płytami. Leśnicy zazwyczaj nie układają sobie takich przejazdów, wywnioskowaliśmy więc błyskotliwie, że chyba tędy coś ciężkiego jeździło, czołgi jakieś? Dość możliwe, a może jakieś transportery lub po prostu ciężarówki? Trzeba by zapytać żołnierzy, którzy w jednostce służyli, tyle, że nie mieliśmy akurat żadnego pod ręką. 

Jakieś 15-20 minut marszu zajęło nam dotarcie do pierwszego budynku. Już z daleka dało się zauważyć że był wojskowej proweniencji, no chyba, że ktoś sobie pomalował hangar w  ciapki moro dla rozrywki. No ale kto by budował sobie hangar pośrodku wojskowej jednostki? Raczej na pewno był to budynek wojskowy. Tutaj nie było wiele do zwiedzania, pomnik przed budynkiem z napisami, których nie daliśmy rady odczytać i spory budynek bez podziału na pomieszczenia z masą kretyńskich bazgrołów wewnątrz. Niestety każdy imbecyl może kupić sprej, ale nie każdy potrafi wyjść w swojej twórczości ulicznej poza tagi i fallusy. Kolejny budynek do którego zawitaliśmy prezentował się już znacznie ciekawiej. Budynek był bardziej rozległy, z zewnątrz było widać wjazdy do hangarów lub garaży, całość w barwach ochronnych. Na dach budynku prowadziła droga dla aut, do wewnątrz dostawaliśmy się własnie od dachu włażąc po drabince, która uchowała się w wyjściu/wejściu wyglądającym jak komin. Wnętrze robiło całkiem sympatyczne wrażenie, farba odpadająca płatami ze ścian i sufitu, trochę śmieci napisy na ścianach mówiące o "odzieży ochronnej" i trochę gruzu. Brakowało tylko mutantów popromiennych i Mad Maxa. Do części pomieszczeń dostawało się światło słoneczne, ale większość trzeba było obchodzić z latarką na czole, żeby cokolwiek dojrzeć i nie skrzywdzić się przy okazji. Po spenetrowaniu wnętrza, obleźliśmy go jeszcze w miarę możliwości dookoła. Możliwości nie były jednak zbyt wielkie ze względu na podmokłość terenu. Przy okazji sprawdziłem czy moje nowe buty z goreteksem rzeczywiście  nie przemakają. Test wypadł pozytywnie, Dominik też przetestował swoje obuwie, tyle że bez premedytacji i z wynikiem negatywnym :D


Po zdeptaniu wszystkiego co się dało tam zdeptać odkryliśmy, że armia i setki szperaczy przed nami nie pozostawiły tutaj ani jednego AK 47 z wiadrem magazynków :(. Znajomość terenu przewodnika wycieczki już się skończyła więc poszliśmy "na czuja" szukać dalej. Co zabawne, z pozytywnym skutkiem. Znaleźliśmy jeszcze zarośnięty bunkier wyglądający jak pagórek z betonowym wejściem przypominający wewnątrz sarkofag, a potem niewielki, piętrowy budynek w którym nie było już podłogi na piętrze. Dodam jeszcze, że cała wycieczka odbywała się wczesną wiosną, dookoła dominowały więc zeschłe trawy i brązowe liście, które doskonale komponowały się ze stanem ruin.

Po powrocie do domu pogrzebałem w necie szukając informacji na temat miejsca, które zwiedziłem. Internet powiedział mi, że zwiedzaliśmy teren byłej bazy 18 dywizjonu rakietowego Obrony powietrznej miasta Pszczyna (Jednostka Wojskowa 1525). Dywizjon powstał we wrześniu 1962 roku i trwał tam sobie do 1989 roku kiedy to został rozformowany, a na jego miejsce dowództwo przegrupowało w 1990 roku 74 dywizjon rakietowy Obrony Powietrznej z miasta Gliwice. W 2001 roku 74 dr OP został na powrót przeniesiony do Gliwic a kompleks w lasach pod Czarkowem popadł w kompletną ruinę. 

Pierwszy budynek na jaki natrafiliśmy.
Napis na pomniku który z pewnością o czymś przypominał, szkoda tylko, że nie umieliśmy odczytać napisu.

Drugi, znacznie ciekawszy obiekt, który spenetrowaliśmy.


Do wewnątrz wchodziliśmy tak :)


Zalane garaże czy inne hangary.

Podnoszące na duchu napisy.












Smoła która pospływała z komina przypominała mi krajobrazy Islandii, tyle, że w skali mikro.






Bunkier, który przypadkiem wypatrzyliśmy w lesie.






Wyjście z bunkru.




Ostatni budynek do którego udało się nam dotrzeć.

Komentarze