Z Reykjaviku do Seydisfjordur cz. 3 Skaftafell.

Przyszła pora na przedstawienie kolejnego etapu naszej wędrówki, jakim były okolice Parku Narodowego Skaftafell. 
Noc spędziliśmy na całkiem wygodnym i dobrze zaopatrzonym polu namiotowym u podnóży lodowca, jest ono dobrze oznaczone na mapach i stanowi świetny punkt wypadowy do dalszych wędrówek. Mapka, którą można dostać na kempingu przedstawia przynajmniej kilka tras, po których można pospacerować jednak dla większości turystów największą atrakcją jest położony w pobliżu wodospad Svartifoss, na którym kończą swoje zwiedzanie.

Nie jest on nazbyt imponujący jeśli idzie o rozmiar, spada z wysokości zaledwie 20 metrów, czyli jak na islandzkie warunki bardzo niewielkiej, jednak czym innym wbija się w pamięć. Cały wodospad otoczony jest czarnymi kolumnami z bazaltu, widok naprawdę niezwykły zwłaszcza, że te kolumny są znacznie mniej zwietrzałe i bardziej regularne niż opisane przez nas kolumny składające się na górę Vaðlafjöll w Fiordach zachodnich.



Sama nazwa wodospadu jest związana z kolorem kolumn, Svartifoss znaczy tyle co czarny wodospad. Przebywając tam można odnieść wrażenie, że cały wodospad to raczej monumentalne dzieło jakiegoś rzeźbiarza niż twór natury. Dojście do wodospadu jest dość proste i niezbyt strome, nie wymaga również wiele czasu, dlatego warto wybrać się tam jak najwcześniej, żeby uniknąć tłoku. Po drodze mija się inny wodospad, wyższy, ale wyglądający zupełnie zwyczajnie. 

Większość ludzi podchodzi pod Svartifoss i potem wraca na dół, my postanowiliśmy jednak przespacerować się szlakiem oznaczonym jako S3, na mapie znaleźliśmy informację, że liczy sobie 15,5 kilometra, więc wcale nie tak wiele, a pogoda, która nam nadzwyczaj dopisywała wprost zmuszała do drogi.


Trasa wiedzie po wzniesieniu nazywanym Skaftafellsheiði wyrastającym pomiędzy językami lodowca i wiedzie do podnóża góry Kristinartindar mierzącej 1126 m.n.p.m., a następnie zawraca drugą strona wzniesienia z powrotem w kierunku pola namiotowego. 

My ruszyliśmy zachodnią stroną szlaku, trasa cały czas obfitowała w cudowne widoki, nasz pobyt tam zbiegł się w czasie z islandzką jesienią, więc mchy i krzewinki jakie porastały okolicę mieniły się przeróżnymi odcieniami zieleni, żółci i czerwieni. Doskonale prezentowały się również szczyty okolicznych gór, które były akurat doskonale widoczne. Ścieżka po której szliśmy była dość podmokła, ale władze parku postanowiły o to zadbać i na dużym odcinku była już ułożona drewniana kładka, a na jeszcze większym trwały prace nad nią. Naprawdę ciekawie zrobiło się, kiedy dotarliśmy na zachodni skraj wzniesienia, skąd rozpościerał się widok na dolinę przez którą przelewały się rzeki wyciekające spod lodowca i na wielobarwne góry znajdujące się po jej drugiej stronie. 

Gdy w końcu zbliżyliśmy się do podnóża góry, czyli przeszliśmy około połowę szlaku, posililiśmy się nieco i zapadła decyzja, że się rozdzielamy, Żywia wolała już wracać, ja natomiast nie mogłem sobie odpuścić okazji do wdrapania się na szczyt Kristinartindar. Dlatego też ona poszła sobie dalej trasą którą szła dotychczas, a ja zszedłem na szlak oznaczony jako S4. To już nie był niezobowiązujący spacerek jak do tej pory, poruszałem się wąską ścieżynką wydeptaną w skałach i oznaczoną od czasu do czasu patykami z żółtą końcówką. Teraz szedłem już tylko do góry, więc trasa zrobiła się dla mnie męcząca, kondycja haniebnie mi spadła w islandzkiej pracy. No, ale co z tego, że boli? Gdybym się poddawał z powodu tak błahego, jak zmęczenie to niewiele bym w życiu zobaczył, piąłem się więc coraz bardziej stromą ścieżką wiodącą po skałach podziwiając widoki rozciągające się wokół. 

Tak wygląda szlak na szczyt.
W między czasie popsuła się odrobinę pogoda, czyste do tej pory niebo zasnuło się chmurami, w których zaczęły tonąć szczyty okolicznych gór. Zrobiło się też chłodniej, ale na to byłem przygotowany (kurtka w plecaku to dość dobry pomysł w tych stronach). Po ponad godzinnej wędrówce udało mi się w końcu dotrzeć na szczyt, warto było... Miałem stamtąd piękny widok z jednej strony na lodowiec i jego języki wślizgujące się w doliny, a z drugiej na ocean oddzielony od lodowca sporą równiną przypominającą pustkowie. 

Po zejściu z góry trasa wiodła mnie wzdłuż wschodniego brzegu wzniesienia tak, że niemal cały czas widoczny był dla mnie majestatyczny język lodowca zwany Skaftafellsjökull. Powierzchnia lodowca przypominała spienione morze, które zamarzło w jednej chwili, nawet z tej odległości tchnęło od niego potęgą, a przecież to tylko drobna odnoga ogromnego lodowca. 

Teraz trzeba było tylko ponownie trafić na S3, nieszczególnie przejmowałem się wyznaczoną trasą i często z niej schodziłem, żeby pocieszyć oczy okolicą. Kawałek przede mną szła para Amerykanów, myślałem, że oni wiedzą gdzie idą, więc po prostu kierowałem się w ich kierunku. Okazało się jednak, że coś im się popaprało i zgubili szlak. Skończyło się przedzieraniem na przełaj w kierunku trasy. Właściwie to nawet byłem, im za tą przygodę wdzięczny, bo miałem pretekst do całkiem fajnej przeprawy na przełaj.

Po dotarciu do końca trasy S3 wybrałem S5, która wiodła mnie zboczem góry już prosto na kemping, co ciekawe zbocze było dość gęsto porośnięte większymi krzakami, które przy pewnej dozie dobrej woli można, by nawet za drzewa uznać. Przed zapadnięciem zmroku udało mi się w końcu wrócić i znaleźć na kempingu Żywię, przygotowaliśmy sobie na kuchence turystycznej coś ciepłego do jedzenia, zaplanowaliśmy kolejny dzień i pogapiliśmy się na bekasy, które biegały w pobliżu zadaszenia służącego turystom za kuchnię i jadalnię. Żywia w czasie mojej nieobecności poznała tam parę Polaków, którzy urządzili sobie dwutygodniowy wypad w to miejsce świata. Bardzo sympatycznie się z nimi gadało następnego dnia przy śniadaniu, ale w końcu przyszła pora, żeby znowu zacząć zwiedzać. 

Przedpole lodowca.
Chcieliśmy dotrzeć drogą M2 do jeziora Morsarlón, niestety na planach się skończyło. Pogoda przestała nam sprzyjać, drobny, ale jednak nieprzyjemny deszcz i kiepska widoczność sprawiły ze odpuściliśmy sobie dłuższą wyprawę, zamiast niej wybraliśmy się jedynie na zdobywanie lodowca. Jak pisałem w poprzedniej relacji, postawiłem sobie to za punkt honoru, więc nie było mowy o odpuszczeniu sobie tej atrakcji. Pracownicy kempingu oferują zorganizowane i niestety drogie wycieczki na lodowiec, my jednak musieliśmy oszczędzać, więc jak zwykle poradziliśmy sobie po swojemu. 

Okazało się to całkiem proste, spod kempingu pod lodowiec biegnie ścieżka S1, wystarczy przespacerować się, ledwo półtorej kilometra i już stoimy przed czołem lodowca. Jego powierzchnia w tym miejscu jest mocno zanieczyszczona ziemią, w dodatku pełna otworów prawdopodobnie pozostawionych przez kamienie. Kiedy w końcu wdrapałem się na lodowiec miałem raczej wrażenie, że jestem na księżycu niż na wielkiej bryle lodu. Starałem się nie łazić tam za dużo (czyli łaziłem zdecydowanie za mało), bo brak mi jakiegokolwiek doświadczenia w takim miejscu, poza tym siąpiący deszcz sprawiał, że było dość ślisko. Tak więc może i obyło się bez większych eskapad, jednak Mojmir na lodowcu stanął :) 

Przeszliśmy się również kawałek pomiędzy lodowcem, a wzniesieniem po którym wczoraj wędrowaliśmy, znajdując w jednym z miejsc lód przypominający fakturą lodowe jaskinie. Miałem oczywiście ochotę na porządne obfotografowanie tak ciekawego zjawiska, niestety warunki pogodowe mocno to utrudniały. Na szczęście coś tam i mi i Żywii się uwiecznić udało. Dodam jeszcze, że na trasie pod lodowiec warto zerkać pod nogi zwłaszcza, jeśli ktoś lubi minerały.

Pardwa na polu campingowym. (Lagopus mutus)
Droździk. (Turdus iliacus.)






Svartifoss i jego czarne kolumny.







Świeżo ułożony fragment szlaku, wiodący przez dość podmokły i błotnisty teren.







Rozlewisko rzeki lodowcowej.







Powierzchnia lodowca kojarzyła nam się z zastygłymi falami.

Czasem trudno dostrzec patyki wyznaczające szlaki na Islandii.


Szczyt Kristinartindar.







Język lodowca Skaftafellsjökull.








Skały przy czarnym szlaku S4














Mojmir na lodowcu.










Po prawej stronie skały, po lewej lodowiec.
Jeden z licznych minerałów jakie można znaleźć w pobliżu lodowca.

Komentarze