Esja - masyw górski w pobliżu Reykiaviku.

Esja to łańcuch górski, którego wysokość dochodzi do 914 m n.p.m. leżący około 10 kilometrów na północ od Reykjavíku. Jego nazwa w odróżnieniu od wszystkich innych wokół nie jest nordyckiego pochodzenia. Jedna z teorii na jej temat mówi, że mgło to być imię żony któregoś z wikingów, uprowadzonej z Irlandii. Zielona Wyspa była głównym źródłem dostaw kobiet w te strony.



Niemal codziennie (nie licząc naprawdę paskudnej pogody) widywaliśmy te góry z okna mieszkania, które okupowaliśmy. Wyrastające niemal z wody i równo ścięte na szczycie przez lodowiec przez cały okres pobytu przyciągały moją uwagę i kusiły opcją górskiego spacerku. Wyprawa jednak ciągle się odwlekała, głównie z powodu pracy i popsutego auta, a potem przez marną pogodę. W końcu jednak znalazł się słoneczny dzień, w którym miałem do dyspozycji samochód i stwierdziłem, że nie zmarnuję takiej okazji. Dotrzeć do podnóża gór jest dość łatwo, gdyż u ich stop biegnie trasa nr 1 w kierunku Akureyri. Przy trasie jest znak informujący, w którym miejscu zaczyna się szlak, więc nie ma wielkiego kłopotu z odnalezieniem początku trasy. Do podnóża Esji można dostać się też autobusem numer 57 odjeżdżającym z Mosfellsbaer.
Zatrzymać się można na małym parkingu położonym obok restauracji, pod który podjeżdżają też autobusy. Należy ją obejść od lewej strony i już po kilkudziesięciu krokach trafiamy na szlak. Na początku jest troszkę krzaków imitujących las, potem już tylko łąki a wyżej kamienie i porosty. Szlak widać bardzo dobrze nawet z daleka, poza tym ciężko się pomylić co do kierunków.







Trasa jest prosta i mało wymagająca, jedynym kłopotem była tu i ówdzie podmokła ziemia. Widoki po drodze są przyjemne dla oka, strumienie, wodospady, wzgórza i ocean sprawiają, że całkiem miło się spaceruje. Po drodze można czasem spotkać kamyczki z krystalicznymi strukturami, ale nie ma ich tam za wiele.







Najciekawiej prezentuje się ostatni etap wędrówki, czyli wejście na sam szczyt, jest tam już dość stromo i czasem pojawiają się łańcuchy tak, że przez chwilę można się poczuć jak na prawdziwej górze. Na szczycie można sobie odpocząć podziwiając okolice, jako że miałem dobrą pogodę to udało mi się dostrzec kłęby pary unoszące się sponad pól geotermalnych na półwyspie Reykjanes, wysepki wokół Reykjawiku i samo miasto przypominającą raczej prowincjonalne miasteczko niż stolicę.

Będąc już na szczycie można pospacerować sobie po płaskowyżu jaki wytarł tam lodowiec, spore pustkowie pokryte jedynie omszałymi kamieniami i rzadkim mchem nie zachęca do spacerów i przedziera się po, nim dość ciężko. Jeśli już ktoś koniecznie (tak jak ja) ma na to ochotę, to powinien mieć na stopach wysokie obuwie, które usztywni nieco kostkę.


















Komentarze