Rivendell, azjatyccy turyści i kompot z sambucus nigra :)

We wrześniu 2012 roku zrobiliśmy sobie małą eskapadę w Alpy szwajcarskie z zamiarem przetestowania w terenie pokrowców wojskowych na śpiwory. Po dwudniowej wycieczce do Grindelwaldu i na szczyt Schwarzhorn, postanowiliśmy odwiedzić zapowiadającą się bardzo malowniczo dolinę Lauterbrunnental.


Słyszeliśmy, że jest to jedna z najpiękniejszych dolin Alp Berneńskich, a dodatkowo naszą ciekawość wzmagało to, że w 1911 roku odwiedził te okolice Tolkien jako młody chłopak. Jego wspomnienia o tej wyprawie można łatwo dostrzec w wykreowanej wizji niektórych krain Śródziemia - Gór Mglistych, Rivendell. Okazuje się również, że Tolkien wędrował całkiem podobnie jak my teraz: z wielkim plecakiem, śpiąc gdzie popadnie, w sianie, na strychach, w szopach, jedząc pod gołym niebem :)

Widok na dolinę od strony Lautebrunnen. Widać, że jest to dolina U- kształtna.
Po ulewie w nocy okazało się, że w całej dolinie zaroiło się od nowych wodospadów :) tu cztery dodatkowe wokół dużego wodospadu.

Gdy wysiedliśmy na stacji kolejowej w Lauterbrunnen, naszym oczom ukazało się widok żywcem wyrwany z kart książek Tolkiena: miasteczko ulokowane pomiędzy dwoma stromymi ścianami doliny, z ich krawędzi wysoko nad naszymi głowami spadały wąskie strugi wodospadów. Jak się jednak okazało atrakcje i prawdziwe oblicze doliny miało się nam dopiero ukazać. Lauterbrunnental jest również zwana Doliną 72 Wodospadów, jednak nie każdy ma okazję doliczyć się ich wszystkich gdyż w większości są to wodospady okresowe zależne od opadów. Najsłynniejszym wodospadem w dolinie jest Trummelbach - właściwie jest to zespół 10 lodowcowych wodospadów, jako jedyny na świecie dostępny pod ziemią. Aby móc go podziwiać należy wjechać do góry windą podziemną. Wodospady te tak długo drążyły skaliste zbocze doliny, że teraz ukryły się prawie całkowicie w skalnych niesamowitych grotach, rzeźbionych siłą wody i niesionych nią głazów. Całkowita wysokość kompleksu to 140 m. Trummelbach zwiedziliśmy na samym końcu pobytu w dolinie, zostawiając sobie perełkę na ostatek.

Mnóstwo korytarz w skale, prowadzących do kolejnych wodospadów.
Wodospad korkociąg w Trummelbach.
Trummelbach.
Okazało się, że miasteczko Lauterbrunnen jest obok Grindelwaldu najpopularniejszym celem zagranicznych turystów. Mieliśmy okazję obserwować młodych amerykanów spacerujących ciągnącym się przez całą dolinę deptakiem, w klapkach, krótkich spodenkach (wrzesień w dolinie okolonej lodowcami nie należy do najcieplejszych) i wielkich czapeczkach wełnianych. Dziewczęta za to nadążając za najnowszą turystyczną modą prezentowały getry w etniczne "góralskie" wzory i lokalne swetry. Cały ich pobyt składał się z lansu na "wybiegu" i spędzaniu czasu w hipsterskiej backpakerskiej knajpie z darmowym wi-fi. Po grupkach amerykanów wyłaniali się azjaci o wiecznie ucieszonych twarzach, robiący tony zdjęć i filmików, dziwiący się wszystkiemu jak gdyby odwiedzili inną planetę :) Mieliśmy świetny punkt obserwacyjny, ponieważ idealnie zorganizowani Szwajcarzy dbają także o turystów na wiele sposobów, zasiedliśmy w małej altance z paleniskiem, z dostępem do suchego drewna na opał i nawet z siekierą na łańcuchu. Altanka ta była naszą bazą odpoczynkową i miejscem gotowania posiłków w czasie zwiedzania doliny. 

fot. M. Czyż nie przypomina to Rivendell?
fot. M.
fot. M.
fot. M. 
fot. M.
Drugiego dnia pobytu, po nocnym ulewnym deszczu starałam się dosuszyć śpiwór Mojmira przy ogniu, ogrzać się, ponieważ dzień był paskudny i stworzyć jakiś posiłek. W tym czasie Mojmir próbował dojść do końca doliny i zobaczyć znajdujące się tam wodospady. Ja w połowie zrezygnowałam - wiem, to niesportowe - ponieważ wilgoć i zakwasy zbyt dawały mi w kość. Gdy już udało mi się jakimś cudem przy 90% wilgotności powietrza rozpalić ogień i odparowywałam wodę z pierza w śpiworze, zorientowałam się, że zostałam małpą w klatce i jestem jak na safari podglądana przez zacieszonego małego Azjatę :) Jego mina wskazywała na to, że uważa mnie za jakąś ekscentryczną lekko świrniętą tubylczą istotę, bo po co rozpalać ogień w takim miejscu i się grzać, skoro można wrócić do ciepłego, czystego hotelu?? W końcu ośmielony podszedł i zapytał co robię. Nie wiem czy umiecie sobie wyobrazić jak wytrzeszcza oczy :P na odpowiedź, że spałam dziś w nocy w lesie i troszkę pomoczyła mnie ulewa, więc teraz suszę śpiwór :) Nie wspominając, że na menażkę z gorącą zupą zerkał jak na podejrzany wywar jakiegoś szamana. 

fot. M. Kompot z suszonych jabłek.
fot. M. Kompot z bzu czarnego w czasie odtruwania :)
fot. M. Nasza altanka obserwacyjna.
Niedługo potem powrócił z gór Mojmir, niosąc pęczek dojrzałych jagód czarnego bzu. Zapowiadała się więc całkiem przyjemna sesja kulinarna... Czekając aż śpiwór wyschnie, zajęliśmy się gotowaniem kompotu z czarnego bzu. WAŻNE! Jagody bzu są trujące na surowo, nie wolno ich jeść prosto z krzewu, aby pozbyć się szkodliwych substancji, należy ugotować jagody bez przykrycia, wtedy szkodliwe związki odparują. Na obiad przygotowaliśmy swoim sposobem potrawkę cebulowo serową, aby zabić największy głód. A kolacja to prawdziwy rarytas w naszych warunkach: po spacerku do miejscowego sklepu, zaopatrzyłam nas w miejscowe kiełbaski, które upiekliśmy na ruszcie wraz z kromkami chleba z czosnkiem. Kupiłam też miejscowe świeże mleko i ciastka na deser - uwierzcie nic nie smakuje lepiej w taki zimny dzień jak ciepłe mleko z miodem i kruche ciasteczka :) 

fot. M. Podświetlony wodospad nad Lauterbrunnen.
Tak posileni doczekaliśmy do zmroku, zachwyciliśmy się podświetleniem jednego z wodospadów i wróciliśmy do miejsca noclegowego. Tym razem jednak zaanektowaliśmy na noc opuszczoną budkę na sprzęt pasterski, leżącą przy szlaku. W tym miejscu zamieszczę także inny przepis na dania podczas wędrówki, zdecydowanie zdrowszy od zupek :)

Potrawka Włóczykija 

makaron gwiazdki - z doświadczenia wiem, że sprawdzają się najlepiej, bo są małe, cienkie i sypkie, nie wymagają długiego gotowania, można ewentualnie kupić też cienkie nitki rosołowe, ale trudniej się to je z menażki.

zamiast makaronu: kuskus, grysik, płatki owsiane

kiełbasa - czy inna padlina którą aktualnie posiadacie, daje radę także konserwa

suszona włoszczyzna - do kupienia w większości sklepów spożywczych

kostki rosołowe - jakie kto lubi

cebula

czosnek

Przygotowanie: w wersji z kuchenką turystyczną, gdy oszczędzacie gaz, ja namaczam przez jakiś czas makaron w zimnej wodzie, żeby trochę zmiękł i szybciej się ugotował, przy kaszce to nie jest konieczne. Wstawiam na ogień menażkę z makaronem, kostką rosołową (lub dwiema jeżeli wydaje mi się mało smaczne) i włoszczyzną i gotuję aż zmiękną, następnie dodaję pokrojoną drobno cebulę, czosnek, mięso i gotuję wszystko do miękkości. Gotowe, można regenerować siły :)

Ciekawostka. Za naszą wschodnią granicą mają fajny wynalazek - danie instant na bazie kaszy gryczanej z sosem. Wystarczy to zalać wrzątkiem i ma się ciepłe, pyszne danie z kaszy. Sprzedawane są w kubeczkach jak nasze puree knorra, ale w środku jest woreczek z zawartością, więc można to łatwo upakować do plecaka i zrobić z menażce, nie nosząc zbędnych śmieci.

Komentarze