Z notatnika słowiańskiej flirciary.

Pomna zachwytów znajomych niewiast nad właściwościami przeróżnych zwierzęcych tłuszczy, a zwłaszcza smalcu gęsiego, postanowiłam na własnej skórze przetestować jego wpływ na urodę :) Wiadomo, zwłaszcza zimą o skórę trzeba dbać, chronić od mrozu, wiatru, natłuszczać i masować. Przed następnym przemarszem, który będzie testem ostatecznym tych specyfików, wyprodukuję więc: maść na bazie sadła gęsiego z rumiankiem i nagietkiem oraz pomadkę ochronną do ust na bazie miodu.


Pomadka miodowa.

Okruch wosku
łyżka miodu
3-4 krople oleju lnianego

Wzięłam okruch wosku (nie wiem jak wagowo, ale był wielkości dosłownie fasoli Jaś) i roztopiłam go w foremce do babeczek na wolnym ogniu. Foremka dlatego, że potrzebowałam jak najmniejszego pojemnika do roztopienia takiej ilości, w zwykłym garnuszku wosk osiadłby na ściankach jedynie przy próbie mieszania. Następnie do płynnego wosku dodałam trochę ponad 1 łyżeczkę miodu i 3-4 krople oleju lnianego. Całość rozpuściłam, dobrze wymieszałam i pozostawiłam na noc w lodówce.
Rankiem okazało się, że część wosku (duża) wydzieliła się na wierzchu tworząc skorupkę, a pod spodem osiadła zawiesina z miodu... Po rozsmarowaniu na dłoni okazało się, że miód dzięki domieszce wosku i oleju stracił całkowicie lepkość i tworzy na ustach słodką, błyszczącą powłokę, a przy tym nie stanowi potencjalnego lepiszcza na wszystko co się nawinie :)
Mam oto pyszny, pięknie błyszczący i odżywczy balsam do ust, w sam raz nie tylko na wędrówkę, ale na obozowy lans, dla tych Pań, którym trudno zrezygnować z makijażu na pokazach.

Gotowa mikstura.

Maść gęsiareczki.

250 g gęsiego smalcu
kawałek wosku wielkości ok 3x3x3 cm
60 g płatków nagietka
60 g rumianku

Smalec włożyłam do rondelka i na wolniutkim ogniu wytopiłam co się dało. To co pozostało (wszelkie błonki itp) wyłowiłam. Zioła owinięte np w gazę lub płótno, włożyłam do lekko ostudzonego tłuszczu (chodzi o to, żeby nie był wrzący i nie uprażył od razu ziół) i długo moczyłam w ledwie podgrzewającym się smalcu, żeby oddały jak najwięcej aromatu. Gdy uznałam, że wystarczy, wyłowiłam i odcisnęłam zawiniątko z ziołami, dodałam wosk, a gdy się rozpuścił, maść przelałam do opakowania po kremie i wstawiłam do lodówki.

Całość była robiona mocno na oko i zapewne będziecie musieli trochę dopracować konsystencję maści, wystarczy dodać więcej wosku gdy jest zbyt lejąca lub więcej smalcu gdy stwardnieje.

Moja maść ma idealną konsystencję, nie spływa po rozsmarowaniu, zaskakująco łatwo się wchłania, ale pozostawia na skórze ochronną warstwę.

Maść gęsiareczki ;) póki co w pudełku po kremie.
Teraz pozostało mi przełożyć kosmetyki do zgrabnych pojemniczków z rogu żeby łatwo było zabrać je i przetestować na wędrówce.

Komentarze