Poprzednią relację skończyłem na
punkcie, w którym mieliśmy wyruszyć do miejsca godnego, by w nim
przenocować... Znaleźliśmy takie na mapie. A tak poważnie, to
wybraliśmy na chybił-trafił jakąś dolinkę, bo według mapy miał
być w niej wodospad, o którym wiedzieliśmy tylko tyle że jest. Nie
mieliśmy lepszego pomysłu gdzie się ruszyć na popołudnie i
nocleg, więc wybór był dość przypadkowy, ale niezwykle udany.
Po przebyciu może dwukilometrowego
kawałka szutrówki biegnącej od głównej drogi w głąb doliny,
dotarliśmy pod jakąś farmę, obok niej stał biały kościół i
mały cmentarzyk lecz nie one przykuły naszą uwagę. Po drugiej
stronie drogi stała na metalowym stojaku skalna płyta mająca ponad
metr długości i kilkadziesiąt centymetrów szerokości (mogę zaniżać) ciasno zastawiona kryształami...
Całkowicie nieosłonięta, wolno stojąca sobie na świeżym powietrzu, bez najmniejszego płotku i poza ogrodzonym podwórkiem.
Byłem zauroczony tym odkryciem, jednak najpierw trzeba było się zorientować na czym stoimy, czy możemy sobie tu zostawić auto i tak dalej. Okazało się jednak, że niczego się nie dowiemy ponieważ dom stał opuszczony i pozamykany na cztery spusty. Nikogo też nie zobaczyliśmy na podwórku, ani w okolicy. Był to niechybny znak, że zostać możemy :)
Całkowicie nieosłonięta, wolno stojąca sobie na świeżym powietrzu, bez najmniejszego płotku i poza ogrodzonym podwórkiem.
Byłem zauroczony tym odkryciem, jednak najpierw trzeba było się zorientować na czym stoimy, czy możemy sobie tu zostawić auto i tak dalej. Okazało się jednak, że niczego się nie dowiemy ponieważ dom stał opuszczony i pozamykany na cztery spusty. Nikogo też nie zobaczyliśmy na podwórku, ani w okolicy. Był to niechybny znak, że zostać możemy :)
Przyszła więc pora na przyjrzenie się
minerałom leżącym przed domem. Powiem szczerze, że kryształy
takich rozmiarów widywałem tylko w muzeach i jakoś nigdy nie
pozwolono mi tam wziąć ich i poobracać w rękach. A tutaj wszystko było na
wyciągnięcie dłoni, Żywia również sprawiała wrażenie mocno
zainteresowanej zgromadzonymi kamyczkami, więc obydwoje dokonaliśmy
pobieżnego przeglądu kamyczków.
Było już popołudnie, a my chcieliśmy
jeszcze zobaczyć wodospad znajdujący się w głębi doliny. Jako że
minerały leżące przed domem raczej nie zostały sprowadzone z
daleka, rozglądaliśmy się po ziemi mając nadzieję że i nam się coś
trafi. Gdy tylko dotarliśmy nad spokojnie płynącą rzeczkę, której koryto i okolice pokryte były otoczakami, nasze przewidywania
potwierdziły się niemal natychmiast. Prawie co krok schylaliśmy
się po fragment kryształu leżący na ziemi, odkrywając przy okazji
trzy kolejne leżące obok niego, w ciągu 20 minut mój plecak był
już niemal pełny pomimo, że dość szybko zaczęliśmy wybrzydzać.
Już tam nad rzeką zrobiliśmy wstępną
selekcję zabierając tylko te ładniejsze okazy. Marsz w
poszukiwaniu wodospadu z plecakiem pełnym gruzu przestał nam się
podobać, więc zawróciliśmy pod farmę, żeby spróbować podjechać
autem.
Może doły, rzeka przecinająca trasę
w różnych miejscach i brak pojęcia jak daleko jest do wodospadu
byłyby do pokonania, ale zachodzące słońce, które świeciło mi
prosto w twarz było już nie do przejścia. Nie byłem w stanie
zobaczyć żadnego z wyżej wzmiankowanych dołów, a żeby przejechać
rzekę musiałem najpierw wyjść z auta, żeby się dowiedzieć jak
przeprawa w ogóle wygląda.
W tych warunkach nie dało się dalej
jechać, poza tym wciąż wisiała nad nami obawa, że auto rozwali
się w dziwnym miejscu i nie dotrzemy na prom, więc zawróciliśmy, żeby rozbić namiot i przygotować nocleg.
Dość mocno nurtował mnie jednak fakt, że tu na kamiennej płycie leżały wielkie i piękne okazy, a my
znaleźliśmy jedynie niewielkie okruchy... Do zmierzchu było
jeszcze z półtorej godziny, a ściany doliny w której się
znajdowaliśmy poprzecinane były wąwozami, doszedłem do wniosku, że
warto by do któregoś jeszcze zajrzeć i sprawdzić co ciekawego ma
do zaoferowania. Żywia stwierdziła, że woli zostać na miejscu więc
samemu ruszyłem na zwiady. Początek trasy wiązał się z
przedzieraniem przez druty kolczaste, które wyznaczały pastwiska
owcom i reniferom, ale na szczęście nie były zbyt wysokie.
Za małym ogrodzeniem z takiego drutu
znalazłem kilka sezonujących się czaszek reniferów wraz z
porożem. Niektóre były tak wrosłe w trawę, że ich rogi wyglądały
jak dziwne porosty wyrastające z ziemi.
Kiedy dotarłem już do koryta rzeki
pojawiły się pierwsze minerały, od razu było widać, że są
większe i łatwiej było o fragmenty geod. Zawsze chciałem znaleźć
jakąś geodę, przypomniałem to sobie skacząc z kamyczka na
kamyczek, potem pomyślałem „to może tutaj się uda?” I chwilę potem wyciągnąłem z rzeki śliczny okaz.
Od tej chwili bardzo szeroki uśmiech
gościł na mojej twarzy, a miałem jeszcze spory kawałek do samego
wąwozu. Mimo, że mocno wybrzydzałem i tak co chwila jakiś kamyk
lądował w moim, nadwątlonym plecaku. W wąwozie okazy były już
naprawdę spore, niestety niektóre kryształy narosły na sporych
kamieniach i żadną siłą bym ich nie zatargał do samochodu, inne
udało mi się obłupać częściowo ze skały macierzystej (o inne
skały bo nie miałem ze sobą żadnych narzędzi) tak, że
powędrowały do plecaka. Nadciągający zmrok nie pozwolił mi
dotrzeć do samego początku wąwozu, ale to co znalazłem i tak było
wspaniałą nagrodą za ciekawość.
Po moim powrocie rozbiliśmy namiot pod murkiem cmentarza (osłona od wiatru to na tej wyspie nieoceniona rzecz), posegregowaliśmy kamyczki, które upchałem w przeładowanym już aucie i spokojnie czekaliśmy sobie na noc. Pod wieczór pojawiły się jakieś auta w dolinie, chyba farmerzy spędzali owce, przejeżdżali nawet obok naszego namiotu, ale nie uznali za stosowne żeby nas wykopać z tego miejsca. Bardziej niż ludzie, zainteresowanie nami okazały ich psy. Pod namiotem pojawiły się dwa pasterskie kundle, które wyraźnie miały ochotę na towarzystwo. Jeden po jakimś czasie znikł, drugi do rana został pod naszym namiotem.
Następnego ranka namówiłem Żywię
do wspólnego spacerku do kanionu, żeby i ona mogła zobaczyć cuda
jakie tam rosną na kamieniach; pies uznał, że też ma ochotę na ten
spacer i towarzyszył nam całą drogę. Weszliśmy w mniejszy kanion
obok wczorajszego, w którym również natrafiliśmy na kilka
ciekawych okazów, czyli kolejne kamienie wylądowały w aucie. Przez
całą trasę znajdowaliśmy wzdłuż strumienia kawałki renifera, tu szczęka, dalej
łopatka potem jakieś żebro, na końcu udało mi się trafić na
róg z kawałkiem czaszki. To był najdłuższy renifer jakiego
spotkaliśmy w życiu ;)
Kiedy opuszczaliśmy tą niezwykłą
dolinę, coś nam dziwnie zgrzytnęło w podwoziu, uznaliśmy, że nie
ma co ryzykować i już na spokojnie bez przystanków skierowaliśmy
się do Seydisfjordur. Mijaliśmy po drodze piękne widoki
islandzkiej jesieni, która pomimo braku drzew mieniła się
wszystkimi kolorami właściwymi tej porze roku. Obserwowaliśmy też
spędy owiec dokonywane pieszo, w autach lub na kładach. Czasem
tylko zatrzymywaliśmy się na chwilę, żeby zrobić zdjęcie
krajobrazów.
Jeszcze tego dnia dotarliśmy do fiordu, z którego mieliśmy wypływać. Do daty powrotu zostały jeszcze
trzy dni, więc mieliśmy czas żeby pojeździć po okolicy, niestety
ryzyko uszkodzenia auta było z byt duże. Spędziliśmy sobie więc
ten czas na polu namiotowym, czasem włócząc się po okolicy
pieszo.
Pojawienie się promu sprawiło nam
dużo radości, a następnego dnia tuż po zaokrętowaniu się
otworzyliśmy mini-szampana, żeby uczcić zamknięcie islandzkiego
epizodu w naszej karierze. Potem jeszcze tylko krótka przerwa w
rejsie na Wyspach Owczych i po prawie trzech dniach byliśmy w Danii.
Widok pól i lasów może naprawdę wzruszyć ;)
Niestety obawy o auto okazały się
słuszne, 60 km przed niemiecko-polską granicą rozwaliło się
definitywnie i do Polski dotarło na lawecie...
Dziękujemy Tomkowi Czyszczonowi za cenne konsultacje mineralogiczne!
![]() |
Owoce 20 minut rozglądania się nad rzeką. |
![]() |
Widok z wąwozu na "kryształową dolinę". |
![]() |
Typowy kościół na islandzkiej prowincji. |
![]() |
Islandzka jesień. |
![]() |
Fragment drogi nr 1 biegnącej doliną na południowe wybrzeże wyspy. W tym miejscu jest to zwykła szutrowa droga. |
![]() |
Droga nr 1 na przełęczy, zimą bywa tu raczej emocjonująco, zwłaszcza dla tych, którzy są na Islandii pierwszy raz i jadą samochodem z Seydisfjordur (promu) w kierunku stolicy. |
![]() |
Nadal jesień. |
![]() |
Trasa do Seydisfiordur wiedzie przez to wzniesienie, tutaj już była zima.
|
![]() |
Kilka zdjęć z portowego Seydisfjordur. |
![]() |
Kupka Sauronków. |
![]() |
Meduza którą wyplątywałem z wodorostów. |
![]() |
Na pokładzie promu :) |
Komentarze
Prześlij komentarz